Na Sandomierskiej robi się schludniej

Autor: p.olejarczyk, Data publikacji: 2013-07-28 16:17:00

Oruniacy lubią często narzekać, że na ich dzielnicy „nic się nie zmienia” i że nikt nie interesuje się tą częścią miasta. No cóż, czasem wystarczy jeden telefon, by zadać kłam takim teoriom. Problem? Musimy ruszyć swoje cztery litery i sami taki telefon wykonać. A może i więcej niż jeden.

Duży plac nieopodal przejazdu kolejowego przy Sandomierskiej. Zarezerwowany na dziką zieleń, i chaszcze wielkości metra. Po przeciwnej stronie fabryka Cemet. Ponad tydzień temu kilku mężczyzn na zlecenie miasta kosiło cały teren.

- Panie, czego my tu nie znaleźliśmy. Zresztą wystarczy samemu zobaczyć: jakieś worki, szmaty, części mebli. Skosiliśmy trawę i ukazał się taki syf. Zresztą jeszcze nie skończyliśmy, pewnie będzie więcej tego typu „odkryć” - mówili mi przedstawiciele firmy, których zastałem przy pracy.

- A zgłaszali to gdzieś Panowie? - pytam.
- Przejeżdżała straż miejska, to im to pokazaliśmy. To tylko machnęli ręką. My nie jesteśmy od sprzątania, my tylko kosimy – usłyszałem.

Rozmowie przysłuchiwał się Roman Itrich, radny osiedla z Oruni, z którym wcześniej (przy okazji innego tematu) mieliśmy spotkanie w siedzibie PRSP na Równej. - A miało być tak pięknie. Po wprowadzeniu ustawy śmieciowej, nie miało być już takich widoków jak tutaj. No cóż, wyszło jak zwykle – komentował.

Co ważne, nie tylko narzekał. - Zgłaszam to odpowiednim służbom. Tak nie może tutaj wyglądać – deklarował.

Przypominał też, że lokalna Rada już wcześniej walczyła właśnie z takimi nielegalnymi wysypiskami na terenie Oruni. Były batalie, które udało się zakończyć powodzeniem. Tak jak w przypadku wielkiego śmietniska przy torach na wysokości ulicy Bocznej – tam kursy sprzątających wywrotek liczyło się w dziesiątkach!

Teren przy Sandomierskiej też został uprzątnięty. Wygląda teraz zupełnie inaczej – starannie wykoszony i posprzątany. - O wszystkim poinformowałem straż miejską w Gdańsku. Obiecali zająć się sprawą, i słowa dotrzymali. Gdyby tak nie było, na pewno bym tego nie odpuścił – mówi Itrich.

Nie jesteśmy tak naiwni, aby sądzić, że każda tego typu interwencja mieszkańców zakończy się błyskawicznym happy endem. Ale tak naprawdę, ile właściwie było takich interwencji z Oruni?

Na Przy Torze usłyszałem niedawno: - A po co mam dzwonić na jakąś straż miejską? Kto mi zwróci za telefon? Poza tym i tak pewnie nie przyjadą.

No cóż, na szczęście nie wszyscy tak myślą na Oruni.