Mamy czekać aż to nam na łeb spadnie?

Autor: p.olejarczyk, Data publikacji: 2013-08-26 16:02:00

Kilku mieszkańców komunalnego budynku Sandomierskiej 10 A miało już dość włamań do piwnic i kręcących się na ich klatce pijaków. Zamiast narzekać, połączyli siły i...

Nie, to nie będzie historia o straży sąsiedzkiej. Czy o wymierzaniu sprawiedliwości na własną rękę.

Opowieść nie ma w sobie przesadnego dreszczyku emocji. Jest jednak w niej coś wyjątkowego. Coś, co na Oruni jest rzadko spotykane.

Sandomierska 10. Ponad stuletnia kamienica. Budynek stoi ledwie kilkanaście metrów od przejazdu kolejowego. Jeszcze bliżej ma do bramy, która służy jako wjazd do pokaźnych rozmiarów firmy. Naprzeciwko inna, równie stara i sfatygowana kamienica.

Hałas przejeżdżających pod oknami wielotonowych ciężarówek i transportowych pociągów. Ot taka codzienność.

Kamienica jest komunalna, czyli należy do miasta. Mieszkańcy teoretycznie nie decydują tu o niczym. Mogą płacić (lub nie) czynsz i pisać prośby o remonty. Są tylko najemcami, właścicielem jest miasto.

Klatka budynku jest w opłakanym stanie. Niebezpiecznie chwiejące się schody, brudne ściany, odchodzący tynk, spróchniałe deski. Nic dziwnego, że takie miejsce przyciąga określone towarzystwo. - Kiedy się tutaj wprowadziliśmy był jeszcze problem z włamaniami do piwnic i pijakami kręcącymi się na klatce – mówi pani Justyna, mieszkanka Sandomierskiej 10 A.

- Człowiek schodził do piwnicy i natykał się na takie różne grupki. Smród alkoholu, przekleństwa, było naprawdę nieprzyjemnie – wtóruje pani Anna, sąsiadka.

Wejścia do kamienicy strzegły mocno już zabytkowe i niemające zamka drzwi. Każdy wchodził tutaj jak i kiedy chciał. A „towarzystwo” wchodziło często. Szczególnie w zimie, wiadomo lepiej „dziabnąć” sobie w ciepłym. - Na pomoc miasta nie mogliśmy liczyć. Postanowiliśmy zrobić coś wspólnie, sami mieszkańcy. Mój mąż to taka złota rączka i pracuje w firmie, która montuje domofony. Chcieliśmy odnowić drzwi wejściowe i założyć domofony w całej klatce – opowiada pani Justyna.

Z wyliczeń wyszło, że każdy z lokatorów Sandomierskiej 10A będzie musiał zapłacić nieco ponad 300 złotych. - Nie jest to mało, ale już nie było siły z tym, co tutaj się wyrabiało – mówi pani Anna.

Mąż pani Justyny i jego szef wzięli się do pracy. Ale już następnego dnia ktoś... przeciął mieszkańcom kable od domofonu. - Nie wiem, czy to miałaby jakaś zemsta, czy co. Głupota. Mąż pół soboty musiał naprawiać to, co tamten zniszczył – wspomina mieszkanka Sandomierskiej 10A.

Na szczęście od tamtego czasu podobnych incydentów już nie było, a podejrzane towarzystwo musiało przenieść się gdzie indziej.

- To teraz Państwo planują jeszcze jakąś inwestycję? – pytam lokatorów z Sandomierskiej 10A.
Mieszkańcom ucieka wzrok. - Bo widzi Pan...

Okazuje się, że kilku mieszkających tu ludzi chce wykupić od miasta mieszkania na własność. Dopóki tego nie zrobi, nie chce wkładać w remonty żadnych dodatkowych pieniędzy. Z prostej przyczyny: rzeczoznawca może wycenić „odnowiony” budynek na wyższą sumę, a co za tym idzie miasto będzie sprzedawać lokale za wyższe kwoty.

- No chcielibyśmy w pierwszej kolejności klatkę wymalować i trochę ją odnowić – mówi wreszcie jeden z lokatorów. - Ale to dopiero jak wykupimy. To od razu założy się wspólnotę – przekonuje.

Problem w tym, że mieszkańcy Sandomierskiej 10A stale słyszą od urzędników: nie możecie jeszcze wykupić lokalu, trwają procedury.

- Tak od wielu miesięcy właśnie to wygląda. To trochę niesprawiedliwe, miasto nie remontuje nam kamienicy, a jednocześnie nie pozwala nam wykupić mieszkań i założyć wspólnoty – żali się jeden z mieszkańców, który prosi o zachowanie anonimowości.

Pytam urzędników, czemu tak się dzieje.
- Panie Piotrze, dobra wiadomość – uspokaja mnie Dariusz Wołodźko z gdańskiego Biura Prasowego. - Wydział Gospodarki Komunalnej sporządza już wypisy z ewidencji gruntu i do końca tego roku każdy mieszkaniec Sandomierskiej 10A będzie mógł już wykupić lokal na własność.

Mieszkańcy Sandomierskiej 10A najprawdopodobniej będą więc zakładać swoją wspólnotę. „Pójdą na swoje” - można obrazowo powiedzieć. - Nie boją się Państwo nowych obowiązków i kosztów? - pytam. - No Panie, jaka jest inna opcja? Czekać aż to nam wszystko na łeb spadnie? – odpowiada mi jeden z lokatorów.

Po drugiej stronie ulicy, gdzie jakiś czas temu ktoś ukradł drzwi wejściowe (ale miasto założyło teraz nowe) usłyszałem od jednych z mieszkanek. - Ładnie te drzwi odnowili. No ale żeby tak ze swoich pieniędzy płacić... - starsza kobieta macha ręką.

Projekt współfinansowany przez Szwajcarię w ramach szwajcarskiego programu współpracy z nowymi krajami członkowskimi Unii Europejskiej