"Jurysdykcja" nie nasza, po co tędy łazić?

Autor: p.olejarczyk, Data publikacji: 2013-09-20 11:12:00

Ponad tysiąc urzędników, dziesiątki różnych wydziałów, miejscy „rajcy” na etacie i jeszcze tak zwani radni dzielnicowi - „zwykły” gdańszczanin ma się do kogo zwrócić o pomoc, prawda? No właśnie, chyba nie do końca. Historia pana Kazimierza pokazuje, że obywatel, jeżeli już musi na kogoś liczyć, to tylko na siebie. Na szczęście ten 73-letni mieszkaniec Chełma (wcześniej Oruni) jest uparty i odpuścić nie zamierza.

- Od strony Zamiejskiej nie ma jak dojść do cmentarza na ulicy Brzegi, można iść albo pomiędzy grobami, albo maszerować 500 metrów do następnego wejścia. Starsze osoby z którymi rozmawiałem klną na czym świat stoi. Przeklinają Adamowicza, ale ja nie wiem, czy tylko on jest winien – mówi nam Kazimierz Stopa, 73-letni mieszkaniec Chełma, który wcześniej kilkadziesiąt lat spędził na Oruni.

Mój rozmówca ma na tym cmentarzu pochowaną żonę. Jeszcze kilka miesięcy temu można było bez problemu dojść do nekropolii. Jednak niedawno w pobliżu wejścia do cmentarza swoją inwestycję zakończył deweloper i dla mieszkańców zaczęły się problemy.

Powstały tutaj dwa bloki, parking, mała architektura, słowem standard w przypadku nowych osiedli. Problem w tym, że jednocześnie teren został ogrodzony i w ten sposób odciął drogę chodzącym tędy na cmentarz mieszkańcom. Płot zagradza istniejącą tu od lat bramę. Jest jeszcze inne, „dzikie” wejście, ale jak wspomniał pan Kazimierz, prowadzi ono prosto między nagrobki.

- Dla starszych osób taki slalom jest strasznie męczący. Przecież tuż obok jest normalne przejście z bramą, czemu nie możemy z niego korzystać? - zastanawia się 73-latek. - Jeżeli nie mogą zlikwidować płotu, to może dobudować małe schodki, tak aby można się dostać do bramy z drugiej strony? – podaje rozwiązanie.

Jeden z pracowników firmy „Zieleń”, która jest odpowiedzialna za czystość na gdańskich cmentarzach, mówi nam: - Nie możemy już korzystać z bramy, dla nas też jest to spore utrudnienie, chociażby przy wywozie śmieci. Nie wiem, czemu zagrodzili tę drogę, co to komu przeszkadzało?

Pan Kazimierz używa jeszcze jednego argumentu. - Tu nie chodzi tylko o ludzi chodzących na cmentarz. Z tej drogi korzystają też osoby, schodzące do kościoła przy ulicy Brzegi. Setki osób.

Henryk Kilaczyński, ksiądz parafii kościoła przy ulicy Brzegi tylko macha ręką. - Już nie mam siły użerać się z miastem. 10 lat walczyłem z gminą o budowę schodów na cmentarzu, wystarczy.

73-letni mieszkaniec Chełma nie tylko narzeka. Od kilku miesięcy wysyła pisma do różnych instytucji. Do gdańskiego Zarządu Dróg i Zieleni, Wydziału Architektury, nawet do Sądu Administracyjnego. Sąd stwierdził, że to nie jest sprawa dla niego. A odpowiedzi urzędników? W dużym skrócie: nie od nas to zależy, działaliśmy zgodnie z wytycznymi miejscowego planu. A przecież plan drogi w tym miejscu nie przewidywał, na cmentarz można dostać się innymi ścieżkami. 

- No tak, 500 metrów naokoło – kwituje smutno pan Kazimierz.

Sprawą próbowaliśmy zainteresować sześciu radnych miasta z okręgu numer jeden. Odpowiedziało nam troje z nich.

Beata Dunajewska stwierdziła, że ta sprawa leży w kompetencji innych radnych. Dariusz Słodkowski, który początkowo próbował sprawę bagatelizować, w końcu wskazał, że ewentualnego winowajcy należy szukać po stronie Biura Rozwoju Gdańska (radny dał też linka do stosownego planu zagospodarowania). Jaromir Falandysz przyznał rację panu Kazimierzowi, ale rozłożył ręce, mówiąc, że urząd nic tu nie może zrobić. Pozostałych trzech radnych: Lech Kaźmierczyk, Marcin Skwierawski i Krzysztof Wiecki nie znaleźli czasu, by odpowiedzieć na nasze pytania. 

Zwróciliśmy się do radnych osiedlowych i dzielnicowych. Radni z Oruni pokusili się o dość kuriozalną odpowiedź, że „teren ten nie leży w ich jurysdykcji”.
- No jak to? Przecież jestem oruniakiem, a sprawa dotyczy oruńskiego cmentarza i oruńskiego kościoła – dziwi się pan Kazimierz, który już sam rozmawiał z radnymi osiedlowymi, ale nic nie wskórał. - Nie uzyskałem tutaj żadnej pomocy – mówi.

Radni obiecali jednak, że przekażą problem ich kolegom z Rady Dzielnicy „Chełm”. Ci ostatni zaprosili pana Kazimierza na swój dyżur.

73-latek zwrócił się także do lokalnych redakcji: do Gazety Wyborczej, do Panoramy Gdańskiej i do naszego portalu. Panorama Gdańska wyemitowała wczoraj krótki materiał na ten temat. Odpowiedzi urzędników nie napawają optymizmem.

- Teren prywatny, deweloper ma prawo robić co mu się podoba - słyszymy.

Pewnym pocieszeniem jest fakt, że być może za jakiś czas kolejna droga na cmentarz pójdzie przez okoliczne działki - to jednak raczej daleka, nie bliska przyszłość. A panu Kazimierzowi zależy na czasie. - Chciałbym, aby ktoś znalazł jakieś rozwiązanie przed 1 listopada, przed Świętem Zmarłych.

Zadzwoniliśmy do Biura Rozwoju Gdańska. - Mogę radzić panu Kazimierzowi, aby wystąpił do nas o zmianę planu zagospodarowania tego terenu. Niech napisze swoje uwagi, zostaną one rozpatrzone przez prezydenta – usłyszeliśmy.

Co roku do BRG wpływa od 30 do 50 takich uwag. Dwa razy w roku przedstawiane są one prezydentowi Pawłowi Adamowiczowi.

Pan Kazimierz napisze i do BRG. Wcześniej nikt nie znalazł chwili, by takie rozwiązanie (nie mówiąc już o pomocy w napisaniu wniosku) mu podsunąć. Może urzędnicy, radni miasta, ba, nawet radni dzielnicowi myślami są już w 2030 roku i opracowują strategię na następne lata? A być może od "mało seksownego" problemu pana Kazimierza ważniejsze są projekty "z rozmachem": "Czerwony Most", kolejne festyny i dyskusja na temat, jak to Gdańsk staje się coraz bardziej obywatelski?

Projekt współfinansowany przez Szwajcarię w ramach szwajcarskiego programu współpracy z nowymi krajami członkowskimi Unii Europejskiej