Autor: p.olejarczyk, Data publikacji: 2013-12-13 19:44:00
Mimo wydanych milionów złotych, kolejnych modernizacji i inwestycji, popularne „Szadółki”, czyli miejskie wysypisko odpadów w promieniu kilku kilometrów nadal rozsiewa wokół siebie nieprzyjemny i uciążliwy dla mieszkańców odór. Jak to zmienić? Politycy i urzędnicy zdecydowali się posłuchać pomysłów gdańszczan. Ci ostatni pokazali, że potrafią być merytoryczni, a obecnym „reformatorom” zdrowo się oberwało.
We wrześniu tego roku prezydent Adamowicz pojechał na miejskie wysypisko na Szadółkach, a po wizycie stwierdził krótko, że żadnego zapachu nie czuł. Mieszkający w pobliżu gdańszczanie byli zdumieni, a sam prezydent szybko stał się obiektem kpin i internetowych memów. Bo prawda jest taka, jak przekonuje wielu mieszkańców południowych rubieży miasta, że wokół Szadółek po prostu śmierdzi.
Przeprowadzona w ostatnich latach, kosztowna przebudowa zakładu nie pomogła, przykry zapach nadal unosi się w okolicy wysypiska. Nikt jednak nie poniósł konsekwencji takiego stanu rzeczy, o żadnym rozliczeniu nie ma w ogóle mowy. Zamiast tego miasto i Zakład Utylizacyjny kilka dni temu zaprosił mieszkańców na debatę.
- Mam propozycję, by wspólnie usiąść do stołu. Dajmy sobie kwartał i wyznaczmy, w jakim kierunku Zakład Utylizacyjny powinien pójść, by jak najbardziej ograniczyć przykry zapach. Czy mamy budować nową instalację, czy mamy zadaszyć plac kompostowni, czy mamy ograniczyć się do badań, a może ulepszyć zbiórkę selektywną, wyposażając mieszkańców w worki biodegradowalne? – zwracał się do ekologów, ekspertów, polityków i aktywnie działających mieszkańców Wojciech Głuszczak, prezes zarządu Zakładu Utylizacyjnego „Szadółki”.
W największej, ale merytorycznej opozycji do działań Zakładu pozostaje powstałe w 2012 roku Stowarzyszenie Sąsiadów Zakładu Utylizacyjnego Gdańsk Szadółki. Jak mówił jego prezes, Jarosław Paczos, Stowarzyszenie zostało utworzone na fali niespełnionych oczekiwań modernizacji „Szadółek”.
Olbrzymie, idące w miliony złotych kwoty pomogły zwiększyć składowisko, ale nie przyniosły w żaden sposób ulgi mieszkańcom. - Bo wokół Szadółek wciąż śmierdzi. A to nie jest tak, że jak są śmieci, to musi być smród. To jest wina braku pochylenia się nad tym problemem – mówił Paczos.
I podawał konkretne argumenty. Zdaniem Paczosa, gmina i Zakład Utylizacyjny zrezygnowali z prawidłowego uszczelnienia kwatery składowania odpadów. W pierwotnej wersji projektu, tereny wysypiska miały być uszczelnione grubą na metr warstwą mineralną. Jednak we wrześniu 2012 pojawił się już kolejny projekt – zamiast grubej warstwy uszczelniającej... opony i osady ściekowe.
Stowarzyszeniu udało się zablokować tę zmianę. - Ograniczenie emisji smrodu nie było istotne w celach Zakładu Utylizacyjnego. Liczyło się zwiększenie składowiska, nie nasze prawo do czystego powietrza – komentował Paczos.
- Na obecnej kwaterze dopiero po czterech latach uruchomiono system odgazowania. W rezultacie gaz trafiał do atmosfery, a co za tym idzie powstawał przykry zapach – przekonywał.
Paczos przypominał też kosztującą gdańszczan wiele milionów inwestycję: budowę kompostowni na terenie Szadółek. Jego zdaniem, nowy nabytek Zakładu nigdy nie działał prawidłowo. - To był rodzaj eksperymentu. Polegał on na tym, że w ciągu trzech tygodni śmieci były poddawane tam odpowiedniemu procesowi. Miały być tak przeżarte przez bakterie, by na zewnątrz były wyrzucane już prawie bez żadnego zapachu. Niestety, ale śmieci nadal paskudnie śmierdzą.
Prezes Stowarzyszenia powoływał się na sporządzoną przez Internautów mapę smrodu wokół wysypiska w Szadółkach. - Pokazuje ona, że z największym problemem zapachowym mamy do czynienia w odległości od 2 do 3 kilometrów od Zakładu – mówił.
Celem Stowarzyszenia jest ograniczenie smrodu do strefy 500 metrów wokół Zakładu.
Prezes „Szadółek”, który chwalił Stowarzyszenie za merytoryczną krytykę, nie odniósł się do wszystkich zarzutów. Przypomniał, że teren składowiska śmieci nie jest stałą bryłą, którą łatwo trzymać w ryzach. - Proces rekultywacji, nawiezienie mas ziemnych powoduje przemieszczenie się bryły. Nie da się całkowicie wyeliminować przykrego zapachu, ale robimy wszystko, by go maksymalnie zmniejszyć – zapewniał.
W prezentowanym podczas debaty filmie pokazano te działania: budowa instalacji odgazowującej, budowa podczyszczalni odcieków, nasadzenia drzew iglastych, a nawet pochłaniający przykre zapachy mur ze słomy. Zakład zaprzestał też przyjmowania „odpadów odorotwórczych”, takich jak osady z oczyszczalni ścieków, czy odchody zwierzęce.
W przyszłości planowane są... kolejne modernizacje. Między innymi systemu odgazowywania. Zamknięty sektor składowiska ma być poddany dalszej rekultywacji.
- Zakład przeanalizował kilka dostępnych rozwiązań, które pomogłoby zredukować emisje przykrych zapachów. Wybór technologi to poważna decyzja, która będzie miała konsekwencje w cenie opłat na bramie, czyli w ostateczności zapłaci za nią każdy mieszkaniec Gdańska – wypowiada się na wspomnianym filmie Głuszczak.
Gmina znów najprawdopodobniej sięgnie bezpośrednio do naszego portfela, lub pośrednio aplikując o środki unijne. Mowa między innymi o budowie spalarni odpadów na terenie ZU „Szadółki”. Być może spalarnia zostanie wybudowana przy współpracy publiczno-prywatnej. Takiej możliwości nie wyklucza biorący udział w debacie Maciej Lisicki, wiceprezydent Gdańska.
Podczas konferencji przyjął on dość osobliwą taktykę tłumaczenia się ze „śmierdzącej sytuacji”.
- To jest nasz wspólny problem. Występują tu mieszkańcy, którzy te uciążliwości odczuwają. Ale przecież ci sami mieszkańcy produkują odpady i przyczyniają się do takiej sytuacji w Zakładzie Utylizacyjnym. Sami gotujemy sobie ten los. Nie ma żadnej alternatywy dla Szadółek, aby prowadzić wysypisko w innym miejscu - przekonywał Lisicki.
Paczos szybko przypomniał wiceprezydentowi, że dyskusja nie toczy się na temat przenosin Szadółek, a o sposoby poprawy przykrej dla mieszkańców sytuacji. Z kolei jeden z gdańszczan w późniejszym wystąpieniu nie pozostawił na Lisickim suchej nitki, wytykając gminie brak realnego nadzoru nad Zakładem. - Modernizacja nie przynosi korzyści, to ktoś musi ponieść konsekwencję. Trzeba znaleźć gospodarza z prawdziwego zdarzenia.
W spotkaniu uczestniczyli też naukowcy. Dwóch z nich Andrzej Białowiec, z Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu i Sebastian Koziołek z Politechniki Wrocławskiej już wkrótce mają wykonać ekspertyzę, która pomoże ustalić, co jest powodem przykrego zapachu wokół wysypiska.
Naukowcy są już po wizji lokalnej w Szadółkach, a swoje badania oceniają na kilka miesięcy pracy. - Zaproponujemy plan działań korygujących, wyeliminowanie przyczyn przykrego zapachu, przygotowanie planów zapobiegawczych, a także ciągły monitoring czynników wpływających na powstawanie odoru – wyliczał Białowiec.