Przyszłość Oruni decyduje się tu i teraz

Autor: p.olejarczyk, Data publikacji: 2014-01-29 17:07:00

Co by nie mówić, ale takiej dyskusji na Oruni jeszcze nie było. Wczoraj w Gościnnej Przystani urzędnicy, planiści, architekci, radni miasta, radni osiedla, członkowie pozarządowych organizacji i oczywiście sami mieszkańcy zastanawiali się nad wizją rozwoju tej części Gdańska. Czy będzie miało to jednak realne przełożenie na decyzje magistratu?

Dwie różne wizje, dwa różne języki. Dwa różne światy, które jednak dzięki determinacji jednej ze stron potrafiły spotkać się w jednym miejscu. Było merytorycznie, ale były też emocje. Nie ma się co dziwić, to jeden z najważniejszych tematów dla mieszkańców Oruni. Przynajmniej dla tych oruniaków, dla których przyszłość ich dzielnicy ma znaczenie.

Punktem wyjścia do wczorajszej dyskusji w Gościnnej Przystani był opisywany przez nas projekt planistów Biura Rozwoju Gdańska, dotyczący budowy tak zwanego Nowego Traktu św. Wojciecha i ograniczenia funkcji mieszkaniowej w części Oruni.

Będący na spotkaniu planiści BRG przekonywali, że projekt ten jest ważny nie tylko dla Oruni, ale i dla całego układu drogowego Gdańska.

Nowy Trakt św. Wojciecha, argumentowali, pomoże udrożnić ruch w kierunku północ-południe. Dzięki temu przejazd, dajmy na to, z Pruszcza lub Obwodnicy Południowej do Śródmieścia zostanie wydatnie usprawniony. - Mamy prognozy, które pokazują, że w 2035 roku przy obecnym układzie drogowym mieszkańcy Oruni w ogóle nie będą w stanie wyjechać na Trakt św. Wojciecha. Bo będzie tak zakorkowany – tłumaczyli przedstawiciele BRG.

Obecni na spotkaniu mieszkańcy i radni osiedla zwracali uwagę, że dużo ważniejszym jest zbudowanie porządnej komunikacji na linii wschód-zachód. Chodzi o połączenie Oruni „za torami” z Orunią po drugiej stronie, i dalej, z Orunią Górną. Plan BRG, na co utyskiwali mieszkańcy, właściwie nie zajmuje się tym problemem.

- Jak puszczą nam więcej pociągów, które mają jeszcze szybciej jeździć, to my już w ogóle nie przejedziemy przez tory. Będziemy stać przy szlabanach w nieskończoność. Wasz plan zamiast szukać rozwiązać, dzieli nas na „Orunię Dolniejszą, Orunię Dolną i Orunię Górną” - mówiła Elżbieta Kozaryna, orunianka, członkini oruńskiego Koła Inżynierów, w przeszłości projektant dróg.

Według planistów rozwiązaniem mogłoby być zbudowanie tunelu w okolicy Niegowskiej lub Dworcowej. W tym ostatnim przypadku oznaczałoby to jednak wzmożony ruch na Gościnnej, a na to krzywym okiem patrzą oruńscy społecznicy. - To nasza oruńska Starówka, centrum przyszłej rewitalizacji Oruni. Powinniśmy tutaj zmniejszać ruch, a nie zwiększać – przekonywali.

Dość elastyczne podejście zaprezentował Grzegorz Sulikowski, szef gdańskiego Referatu Rewitalizacji. - Jeżeli na Gościnnej będzie większy ruch, to nie zawali to pomysłu rewitalizacji.

Kwestia braku przejazdu dla samochód przez tory na odcinku oruńskim wracała na spotkaniu wielokrotnie. Było widać, że to dla oruniaków jedna z największych bolączek, jeżeli nie największa. - To nie do pomyślenia, że w dużym mieście dzielnica pozbawiona jest normalnego przejazdu przez tory. Przecież tunele buduje się nawet w małych miejscowościach – denerwowali się mieszkańcy.

Drugi wątek, który podgrzał atmosferę na sali, to zawarta w projekcie planistów sugestia ograniczenia funkcji mieszkalnej w sporym fragmencie Oruni (od końca Gościnnej niemalże do Obwodnicy Południowej). Według projektantów ta część dzielnicy lepiej nadaje się jako miejsce pod magazyny i małe firmy niż mieszkania.

Dla miasta jest też wygodniej ograniczyć funkcję mieszkalną na obszarze, w którym planuje się budowę wielkiej drogi. - Chodzi o to, aby w tym korytarzu nie dopuścić do powstawania nowej zabudowy. Jeżeli nie ma planu, można tam stawiać nowe budynki. Gminie się to nie opłaca, bo to zwiększałoby koszty ewentualnej realizacji Nowego Traktu św. Wojciecha – argumentował Marek Piskorski, dyrektor BRG. 

Takie tłumaczenia nie przekonały niemalże nikogo na sali. Gabriela Rembarz urbanistka z Katedry Urbanistyki i Planowania Regionalnego Politechniki Gdańskiej argumentowała, że zarezerwowanie danego terenu pod przyszłą inwestycję, może powodować jego systematyczną degradację. Z prostej przyczyny, wszystkie inne inwestycje, nawet te mniejsze, zostają wówczas zamrożone.

- Widać to chociażby na przykładzie obszaru, który lata temu zarezerwowano po budowę Nowej Małomiejskiej. Jest to mocno niedoszacowany rejon Oruni – mówiła.

Rembarz nie rozumie też niekonsekwencji urzędników. - W miejscu, którym wasz plan przeznacza na przemysł, niedawno oddano mieszkania dla 140 rodzin. Trzeba podłączyć te TBS-y do struktury miejskiej, to też jest teren do rewitalizacji – przekonywała. - Nie może być tutaj tylko przemysł, wielki skręt dla ciężarówek i TBS-y – dodawała.

Dla przedstawicielki Politechniki Gdańskiej ważne jest, by polityka miasta nie tworzyła inwestycji, które powodują, że dzielnica się degraduje. Tanieją wtedy działki i mieszkania, bo nikt tam nie chce mieszkać. Okolica pustoszeje i niszczeje. To scenariusz, na którym tracą wszyscy – przekonywała. Szczególnie na Oruni, gdzie zdaniem Rembarz, dzieje się wiele społecznie pożytecznych, ważnych rzeczy. Architekt wymieniła m.in. projekt rewitalizacji oruńskich podwórek.

Według Piskorskiego, nie ma nic wyjątkowego w rezerwacji terenów pod przyszłe inwestycje. Urzędnik przywołał przykład Nowej Słowackiego.

Zdaniem szefa BRG, omawiany w planie rejon Oruni to miejsce, „gdzie nic nie ma, gdzie nie ma czego rewitalizować”.

Taka opinia spotkała się z negatywnym przyjęciem ze strony sali. Oruniacy przypomnieli dyrektorowi BRG, że okolica ma w pobliżu infrastrukturę, której nie powstydziłyby się dzielnice z południowych rubieży miasta.

- Nieopodal są szkoły, nowe boisko za 2 miliony złotych, blisko jest kościół, poczta, przychodnia. Miasto mówi ludziom, że w takiej okolicy nie ma co mieszkać. A pozwala budować mieszkania na południu Gdańska, gdzie nie ma żadnej infrastruktury. Nie rozumiem tego podejścia – nie ukrywał Przemysław Kluz, reprezentant Gdańskiej Fundacji Innowacji Społecznej i pomysłodawca wczorajszego spotkania w Gościnnej Przystani.

Z kolei Roman Itrich, radny osiedla z Oruni zwrócił uwagę, że już teraz istnieje przemysł w jego dzielnicy i miałby się dobrze, gdyby nie jeden problem. Jak bumerang wróciła kwestia braku przejazdu przez tory.

Mam wrażenie, że ten plan sankcjonuje taki podział: Gdańsk rozwija się prężnie, Pruszcz rozwija się prężnie, a między nimi jest miejsce na jakieś magazyny, zakłady, fabryczki. Nie myśli się o oruniakach – dodawał rozżalony.

Józef Kubicki z Oruńskiego Koła Inżynierów prosił planistów, by zmienili studium (nadrzędny dokument w stosunku do miejscowych planów zagospodarowania przestrzennego) dla omawianego terenu, tak by możliwa tu była funkcja „usługowo-mieszkalna”. - Zmiana studium to długi proces. Może trwać nawet trzy lata – odpowiadali urzędnicy.

Piskorski przypomniał, że omawiane zapisy to wciąż koncepcja, która może, na przykład decyzją prezydenta, zostać zawieszona. Urzędnik zadeklarował też chęć dalszej dyskusji z mieszkańcami Oruni na temat całego planu.

Głos zabrał też Dariusz Słodkowski, radny Platformy Obywatelskiej, który zapewnił, że „rozmawiał z innymi radnymi i nie ma politycznej zgody na wprowadzenie tego planu”. - Te ponad 60 milionów złotych, które ma kosztować Nowy Trakt św. Wojciecha lepiej zainwestować w Szybką Kolej Miejską. SKM-ki dużo częściej niż teraz jeździłyby na Orunię – przekonywał.