Oruniacy są wściekli, a władza "się przygląda"

Autor: p.olejarczyk, Data publikacji: 2014-02-19 14:54:00

Mieszkańcy Oruni przeklinają PKP, gdańskich urzędników i radnych miasta za to, co obecnie wyrabia się na przejściach kolejowych w ich dzielnicy. Nawet półgodzinne oczekiwanie na otwarcie szlabanów, zamknięte tunele dla pieszych, brak możliwości przejścia przez tory dla osób niepełnosprawnych – oto „gdańska Metropolia” roku 2014 w pełnej krasie. Co na to przedstawiciele magistratu? „Przyjrzymy się sprawie” - usłyszeli od nich niedawno oruniacy.

- Panie, ale co ja mogę? Ludzie się na mnie denerwują, a ja tylko przepuszczam pociągi i otwieram lub zamykam szlabany. To nie ja wymyśliłam, że nie ma tu tunelu dla samochodów, czy pieszych – mówi mi dróżniczka z ulicy Dworcowej.

Kobieta schowana jest w swoim niewielkim budyneczku i co rusz odbiera kolejne telefony o nadjeżdżających pociągach. Stoję pod oknem, podpytuję, obserwuję, co w praktyce oznacza zwrot: "Orunia odcięta szlabanami". 

Tutejszy szlaban jest zamknięty już od kilku minut. Po obu stronach torów tworzy się coraz dłuższy sznur samochodów. Pod szlabanem czekają również piesi. Jeszcze niedawno na przejeździe na Dworcowej były dwa rodzaje szlabanów. Jedne, dłuższe dla samochodów, inne, znacznie krótsze - dla pieszych. Te ostatnie były częściej uniesione, ludzie mieli szansę w miarę sprawnie przedostawać się na drugą stronę.

"Technika" jest, blokada nie puści
Teraz jednak na Orunię doszedł remont przez masywne R i wraz z nowymi tunelami, zmodernizowanym peronem, wielometrowymi ekranami, wymieniono również szlabany.

Na Dworcowej są teraz już tylko dla samochodów. Piesi nie powinni tędy chodzić. Dwieście, trzysta metrów dalej (okolica ulicy Związkowej) oruniacy mają przecież inne przejście przez tory. A to, że tunel jeszcze niegotowy (miał być skończony rok temu) to „drobny” szczegół.

- Podziemne tunele nieczynne, te na Dworcowej wyłączone z ruchu, a przez przejście na Związkowej ciężko iść z wózkiem dziecięcym. Z wózkiem inwalidzkim jest to niewykonalne – denerwuje się Karolina Woźniak, mieszkanka ulicy Żuławskiej, tutejsza radna osiedla.

Nic więc dziwnego, że przed szlabanem na Dworcowej zbiera się pokaźna grupa ludzi. Przejeżdża pociąg. Szlaban nadal zamknięty. - Czemu Pani nie otwiera? - pytam dróżniczkę. - Kiedyś mogłam otworzyć od razu, teraz jak jedzie pociąg w kierunku Pruszcza, to nic nie mogę zrobić. Najpierw musi zwolnić się automatyczna blokada, dopiero wtedy mogę podnieść szlaban. Taka technika, wie Pan. W połowie lutego to wymieniali – tłumaczy moja rozmówczyni.

Pociąg więc przejechał, „blokada” nie zwalnia, szlaban zamknięty. Korek coraz dłuższy, ludzie na przejeździe zaczynają się niecierpliwić. - No i widzi Pan, znów nie mogę otworzyć szlabanu, bo kolejny już pociąg jedzie. I co ja mam zrobić? Przecież nie puszczę teraz samochodów – komentuje moja rozmówczyni.

Czekamy ponad 20 minut
Patrzę na zegarek. Szlabany są zamknięte już blisko 15 minut. Niektórzy ludzie nie chcą już dłużej czekać. Przechodzą pod szlabanem, wchodzą na tory i po chwili są już na drugiej stronie. Gorzej mają kierowcy. Mają dwie opcje: zawrócić, lub potulnie czekać w coraz bardziej wydłużającym się korku. Od strony Dworcowej samochody stoją już, bagatela, od Traktu św. Wojciecha.

Wreszcie, po 21 minutach (!) szlaban się otwiera. Ale... w górę idzie jedna część, druga ani drgnie. - Teraz nie mogę otworzyć dwóch części szlabanu naraz. Najpierw do góry idzie jedna, później następna – uprzedza moje pytanie dróżniczka. - Taka technika? - mrugam okiem. - No właśnie - uśmiecha się moja rozmówczyni.

„Technika” sprawia, że samochody od strony ulicy Smętnej muszą nadal stać pod zamkniętą częścią szlabanu. Lecą drogocenne sekundy. Wreszcie nadchodzi właściwy moment, auta mogą ruszyć. Nie mijają dwie minuty, znów charakterystyczny dźwięk. Szlabany zaraz zostaną opuszczone, zbliża się następny pociąg. - No ludzie stąd mają faktycznie kiepsko z tymi przejściami przez tory. Ale to trzeba było wcześniej o tym myśleć, teraz jest już za późno – prorokuje dróżniczka.

Orunia pozostawiona sama sobie
Jedno jest pewne. W ostatnich latach żaden urzędnik, żaden radny miasta nie zabiegał, by Orunia na kilkukilometrowym odcinku miała przynajmniej jeden tunel dla samochodów. Kiedy dwa lata temu zainteresowaliśmy się „Orunią odciętą szlabanami”, usłyszeliśmy od miasta, że wszystko leżało w gestii PKP, nie gminy.

Tymczasem przykład gminy Łęgowo (niedługo opiszemy ten przypadek szczegółowo i poprosimy gdańskiego prezydenta o komentarz), pokazuje, że istniała możliwość negocjacji z PKP. Tam po latach rozmów na linii lokalne władze – PKP udało dojść się do porozumienia i w Łęgowie powstał tunel dla samochodów. Orunia nie miała żadnych negocjatorów, nikogo w Radzie Miasta, ani urzędzie, kto by powalczył o jej sprawę. 

A na oruńskich przejazdach kolejowych może być jeszcze gorzej. - Jak ruszą tędy SKM-ki i przez Orunię będzie jechało więcej pociągów, to chyba powinniśmy zbudować swoje własne szpitale, kościoły czy co tam ludziom potrzeba, bo będziemy całkiem odizolowani od "tamtej' strony Oruni – ironizuje jedna z mieszkanek Oruni.

Pewna jest jeszcze jedna rzecz. Brak normalnych przejazdów przez kolejowe tory to najważniejsza sprawa dla oruniaków. Od jakiegoś czasu właśnie w tej kwestii dostajemy na naszą skrzynkę mnóstwo sygnałów od naszych czytelników. Oruniacy są wściekli na urzędników, PKP, ale i też i na radnych miasta. Może to najwyższy czas, by napisać do gdańskich rajców, przyjść na ich dyżury i zapytać, czy ta sprawa w ogóle ich obchodzi? 

Oruniacy są wściekli, urzędnicy spokojni
Wściekli są wszyscy: „zwykli” mieszkańcy Oruni, pracownicy tutejszych firm i zakładów (niektórzy z nich muszą kilka razy dziennie stać w korkach przed oruńskimi szlabanami), przejeżdżający tędy kierowcy z innych dzielnic.

Kilka dni temu na jednej z Komisji Rady Miasta Gdańska dyskutowano na temat oruńskich przejazdów kolejowych. Poruszono kwestie: a) braku przejazdów dla samochodów b) ucywilizowania dojścia do tuneli dla pieszych (chodzi o budowę chodników, oświetlenia, monitoringu). Co na ten temat ma do powiedzenia miasto? - Powiedziano nam, że to nie jest teren gminy, a PKP. Urzędnicy zapewnili nas jednak, że przyjrzą się tym problemom. Szkoda, że tak późno – mówi nam Agnieszka Bartków, szefowa lokalnej Rady Osiedla.

Trudno dziwić się oruniakom, że takie dictum urzędników kwitują śmiechem. - Inwestycja PKP trwa na Oruni od ponad trzech lat, a miasto dopiero teraz chce się zająć naszymi problemami? Nikt wcześniej nie przewidział takiego scenariusza? Że jak nie będzie tuneli dla samochodów, to cała dzielnica zostanie odcięta? To są kpiny z oruniaków, jak my jesteśmy traktowani? Skandal – komentują mieszkańcy dzielnicy, z którymi rozmawiałem dzisiaj przy szlabanach na Dworcowej.

Co dalej? Czy Orunia zostanie odcięta szlabanami na kolejne lata?

Bartków przypomina, że po spotkaniach w Gościnnej Przystani i reprymendzie prezydenta Adamowicza planiści z Biura Rozwoju Gdańska mają przygotować projekt „bezkolizyjnego połączenia dwóch części Oruni rozdzielonej linią kolejową”. To jednak dopiero projekt, do jego uchwalenia, a później sfinalizowania droga jeszcze bardzo daleka.

12 marca na Orunię przyjeżdża prezydent Paweł Adamowicz, by spotkać się z tutejszymi mieszkańcami. Może to jest dobry moment, by zorganizowana grupa oruniaków przedstawiła swoje postulaty?

A jeżeli nawet rok wyborczy nie pomoże, to jest jeszcze trzecia opcja, o której dziś usłyszałem na Oruni. - Powinniśmy wyjść na tory i zablokować ruch pociągów. Może w tak drastyczny sposób zwrócimy czyjąś uwagę? - zastanawiał się jeden z mieszkańców.