Z Traktu znikają „Szadółki”

Autor: p.olejarczyk, Data publikacji: 2009-10-22 17:28:00

Ciąg dalszy historii nielegalnego wysypiska na Trakcie Św. Wojciecha, niedaleko siedziby BOM-u. Udało nam się namierzyć właściciela tego terenu. Sprawę przekazaliśmy straży miejskiej.

Metropolia wita!
Na początku października, w jednym z naszych artykułów, opisaliśmy nielegalne wysypisko śmieci, jakie powstało na Trakcie Św. Wojciecha. Materiały budowlane, stare opony, rozbite butelki, worki z jedzeniem – wszystko to zostało rozrzucone na kilkudziesięciu metrach kwadratowych, tuż przy torach kolejowych.
Każdy, kto wjeżdżał pociągiem do Gdańska, zna te niezapomniane widoki za oknem, świadczące o tym, że zbliżamy się do metropolii przez duże M – rozwalające się altanki działkowe, popisane mury, zniszczone kamienice i wszędobylską, roślinną dżunglę. Swoistą „kropką nad i” tego całego chaosu i naczelną „atrakcją” dla turystów było opisywane tu wysypisko śmieci.

Namierzanie różne ma imię
W Biurze Obsługi Mieszkańców nr 4, jednostki, która utrzymuje porządek na terenach nieruchomości miejskich w opisywanej tu okolicy, dostaliśmy informację, że to nie BOM odpowiada za ten teren. Polecono nam sprawdzić w Polskich Kolejach Państwowych. Okazało się, że teren ten jest przez PKP dzierżawiony osobie prywatnej.
Sprawą zainteresowaliśmy straż miejską. Jej pracownicy obiecali zainterweniować. Pani rzecznik SM stwierdziła ponadto, że wprawdzie złapanie ludzi, którzy śmieci wyrzucają, nie jest łatwe, ale na pewno nie jest niemożliwe. Według jej słów, strażnicy miejscy niekiedy namierzają takich delikwentów poprzez różnorakiego rodzaju dokumenty, które udaje im się znaleźć w wysypanych nielegalnie śmieciach.

To się nazywa CSI
Minęło kilka dni i – jak informowali nas nasi Czytelnicy – wysypisko śmieci nadal funkcjonowało w najlepsze. Jeden z naszych kolegów redakcyjnych – pamiętając o śledczej metodzie straży miejskiej – pofatygował się sam na teren wysypiska i przeszukał rozrzucone śmieci. Wystarczyło kilka minut i znalazł tam parę dokumentów, które mogłyby naprowadzić straż miejską na firmę/osobę odpowiedzialną za ten cały bałagan. Zadzwoniliśmy jeszcze raz do straży miejskiej. Powiedzieliśmy o naszym prywatnym śledztwie w stylu „CSI”,  wspomnieliśmy też o dokumentach. Strażnicy obiecali przyjechać, odebrać znalezione papiery i wspólnie z nami wybrać się na teren nielegalnego wysypiska.
Na miejscu strażnicy przystąpili do pracy. Robili zdjęcia, przeszukali jeszcze raz śmieci. Jeden z funkcjonariuszy przeszedł się po okolicznych domach, rozmawiał z mieszkańcami. Uwagę strażników przykuł otoczony wysokim płotem teren, znajdujący się tuż obok wysypiska. Okazało się, że obie działeczki (ogrodzona i zaśmiecona) są dzierżawione przez tę samą osobę. Strażnicy obiecali skontaktować się z właścicielem i poinformować nas o rezultatach tych rozmów.

To nie tak jak wygląda
Już następnego dnia mieliśmy telefon od strażników, a także od... samej właścicielki. Ta ostatnia obiecała teren uprzątnąć. Chciała też spotkać się z nami i przedstawić swoją stronę całej historii.
- To nie jest tak jak wygląda. Nie chcę być kozłem ofiarnym tej historii – mówiła nam przez telefon.
Spotkaliśmy się następnego dnia.
- Ktoś mi te śmieci po prostu podrzuca. Nie stać mnie na to, aby za każdym razem takie ilości odpadów sprzątać i wywozić do utylizacji. To naprawdę nie jest mały koszt. Jak mam złapać tych ludzi, którzy tu wyrzucają odpady? Mam czatować w nocy w samochodzie? Robić im zdjęcia? Złapać za rękę? Dziwię się, że nikt z mieszkańców niczego nie widział i nie zgłosił straży miejskiej – tłumaczyła nam.
Strażnicy miejscy obiecali nam, że okoliczny teren będą teraz monitorować częściej. Proszą też mieszkańców, aby zgłaszali im wszystkie tego rodzaju wysypiska. Zapewniają, że choć mają mało ludzi i radiowozów – co czasem znacznie wydłuża czas interwencji (tak miało być właśnie w przypadku naszego telefonu), żadnego zgłoszenia nie zbagatelizują.

Czysto i bez nerwów
Właścicielka terenu dostała od straży miejskiej pouczenie i kilkudniowe ultimatum na sprzątnięcie dzierżawionego przez nią terenu. Już dzień później śmieci zniknęły z tego miejsca. Zapytaliśmy strażników miejskich, co z dokumentami, które zostały znalezione na nielegalnym wysypisku śmieci.
- To są zwykłe rachunki i właściwie każdy z nich jest z innego miasta, od innego producenta. W tej chwili nie planujemy prowadzenia dalszych czynności w związku z tymi dokumentami. Tym rachunkom może przyjrzeć się właściciel terenu i, jeżeli uzna to za stosowne, dochodzić swoich praw na drodze cywilnej – odpowiedział nam Mirosław Radka z dzielnicowego referatu Śródmieście Straży Miejskiej w Gdańsku.
Pani dzierżawiąca od PKP ten teren nie zamierza prowadzić prywatnego śledztwa, tym bardziej wytaczać komukolwiek cywilnego powództwa. Jak sama mówi, szkoda jej nerwów i zdrowia. A co, jak sytuacja znów się powtórzy?
- Rozważam założenie kamery na moim ogrodzeniu. Może to odstraszy ludzi, którzy zaśmiecają mój teren.


Nie odstraszają jednak – zdaniem wielu – śmiesznie niskie kary za to wykroczenie. Za wyrzucanie śmieci w nielegalnych miejscach grozi kara grzywny w wysokości orzeczonej przez sąd grodzki. Grzywnę wymierza się w wysokości od 20 zł do 5 tys. zł.

Jest się z czego cieszyć?
Póki co, wjeżdżający do Gdańska zobaczą więc „tylko” rozwalające się altanki działkowe, popisane mury, zniszczone kamienice i nieposkromioną dżunglę chwastów. Nie zobaczą już wysypiska śmieci. Przynajmniej w tym miejscu. Jest się z czego cieszyć! Tym bardziej, że jak mówi jeden z pisarzy: kto potrafi cieszyć się z małych rzeczy, mieszka w ogrodzie pełnym szczęśliwości. I to nawet takim bez gruzu, opon, butelek i worków z jedzeniem!