Wśród „lokomotyw rewitalizacji” nie ma Oruni

Autor: f.botor, Data publikacji: 2009-10-23 11:00:00

Prezentujemy wywiad z Grzegorzem Lechmanem, architektem z wydziału rewitalizacji Urzędu Miasta Gdańsk. Rozmowa dotyczy rewitalizacji naszej okolicy, a raczej powodów, dla których nie będzie prowadzona. Pod wywiadem komentarze, o które poprosiliśmy radnych z naszego okręgu: Mariusza Pankowskiego i Pawła Jaworskiego oraz Mariannę Sitek-Wróblewską ze Stowarzyszenia Inicjatyw Lokalnych Orunia.

Wśród czterech projektów, które wystartują w konkursie na rewitalizację, nie ma Oruni...
Nie ma też Biskupiej Górki, Oliwy Górnej, Starego Przedmieścia. W planie rewitalizacji jest zdiagnozowanych trzynaście stref miasta... Oprócz tych dużych dzielnic, są także mniejsze, jak Jelitkowo czy Brzeźno.

I Orunia figurowała na tym planie na trzecim miejscu...
Taka kolejność na tej liście wynikała z kolejności wpłynięcia wniosków. Projekty powstawały dopiero po przeprowadzeniu dodatkowych badań. Trudno się spierać, że Orunia nie wymaga naprawy, ale miasto nie jest w stanie natychmiastowo objąć wszystkich dzielnic działaniami rewitalizacyjnymi. Rewitalizację rozpoczynamy tam, gdzie problemy były i są najgłębsze, a jednocześnie jest najwięcej możliwości działania.
Kryteria dopuszczenia do rewitalizacji w ramach funduszy europejskich są takie, że sytuacja w danym fragmencie dzielnicy musi być znacząco gorsza niż sytuacja w innych dzielnicach, a dodatkowo odniesiona do sytuacji w całym województwie. Sprawdzamy m.in.: stopę bezrobocia, liczby osób korzystających z opieki społecznej, liczby obiektów, które są sprzed 1989 roku....

Orunia w tych kryteriach wypada lepiej niż pozostałe dzielnice?
To nie jest właściwe postawienie sprawy. Dzielnice wskazane w programie rewitalizacji nie biorą udziału w konkursie piękności, czy właściwie anty-piękności. Trudno jest przebadać dzielnice i uszeregować je w sensownej kolejności. Każda bieda i degradacja są inne. Porównywanie ich i uszeregowywanie jest trochę sztuczne i zawsze można znaleźć jego słabe punkty. Pod uwagę są brane jeszcze inne uwarunkowania. Trudno zaczynać działania „ożywiające” od dzielnic podmiejskich, gdy ma się „dziury” niemal w samym centrum. To trochę tak, jakby naprawiać, czy wymieniać w ramach naprawy oponę w kole, które nie daje się wyważyć, bo ma zmasakrowaną... felgę. Nie można też rozpoczynać „walki na wszystkich frontach”, jeżeli nie posiada się na to sił i środków. W przypadku Oruni jednak prawda jest zupełnie inna. Na Oruni już od końca lat 90. rozpoczęto wiele działań, które miały na celu rozwój dzielnicy. A to, że nie były one prowadzone pod hasłem rewitalizacji wyniknęło być może z tego, że były to inicjatywy wielu środowisk. I tak pod koniec ubiegłego wieku zrewitalizowano Park Oruński. To samo stało się z kanałem Raduni, który został natychmiast naprawiony, a teraz powoli jest rewitalizowany i adaptowany. Warto też zauważyć, że w ciągu ostatnich lat powstały na Oruńskich Ptasznikach nowe mieszkania komunalne. Od 1997 roku zapoczątkowano na Oruni działania, mające na celu rozwój społeczności lokalnej poprzez metodę Centrum Aktywizacji Lokalnej. Dziś CAL działa na Oruni jako Stowarzyszenie Inicjatyw Lokalnych, której członkami są liczne podmioty. Na Oruni dzieje się wiele w tej dziedzinie. Śmiało można powiedzieć, że jest to jedna z bardziej aktywnych społecznie dzielnic. A że to wszystko nie dzieje się pod szyldem rewitalizacji? To chyba nie jest źle? Przecież nie o szyld tu chodzi…

Którą część Oruni bierze się pod uwagę pod kątem rewitalizacji?

W programie rewitalizacji ujęto Orunię Dolną i Ptaszniki. Św. Wojciech jest brany pod uwagę oddzielnie.

No właśnie. Zdziwiło mnie obliczenie, że na Oruni Dolnej mieszka tylko 3 tys. mieszkańców.
Po uwagę nie było brane „Zatorze”.

Dlaczego?
Gdybyśmy wzięli pod uwagę również „Zatorze” i włączyli je w obszar zdegradowany, to prawie na pewno ze wskaźników w ogóle nie wynikałaby degradacja tego obszaru. Jako jedno z kryteriów przyjmowano zabudowę i jej wiek. Tam są w większości bloki, powojenna zabudowa lub te przedwojenne osiedla, które w większości są w relatywnie dobrym stanie. Są tam miejsca zniszczone w dużym stopniu, jak na przykład pierzeja przy ulicy Głuchej. Poza tym przestępczość...

Jest taka wysoka?
Właśnie nie. Kiedy robiliśmy ten program, to podczas badań Oruni okazało się, że problemy są, ale nie takie, jak wskazywałyby na to stereotypy. Zasadnicza liczba zdarzeń uciążliwych, zdarzeń o charakterze przestępczym, ma miejsce w obrębie najbardziej zaniedbanej zabudowy. Trzeba jednak przyznać, że wciąż uczymy się monitorować poszczególne dzielnice. W końcu udaje nam się wyciągnąć badania z policji, co nie zawsze jest łatwe. Kiedyś źródłem danych był tylko MOPS. Ale nawet te dane, które mamy dzisiaj, wciąż nie wykazują odpowiednio wielu problemów społecznych, na przykład bierności zawodowej, wykluczenia społecznego, wielu patologii społecznych.
Obecnie przygotowujemy do „ożywienia” cztery dzielnice, a jesteśmy w stanie robić jedną, maksimum dwie. Nie chcemy, żeby prowadzone działania były fragmentarycznie. Tym bardziej, że nie jesteśmy w stanie zająć się całą dzielnicą, nawet gdybyśmy zajmowali się tylko jedną. Dlatego w każdej z czterech dzielnic staramy się uruchomić te projekty, które w sposób jednoznaczny pomogą odwrócić określone, niekorzystne tendencje w danym obszarze. My taki projekt nazywamy „lokomotywą rewitalizacji”.

Czyli te cztery wybrane strefy to takie „lokomotywy”?
Można tak powiedzieć.

Z tego, co Pan mówi, wyłania się taki obraz, że rewitalizacja po prostu nie będzie prowadzona, bo nie opłaca się jej robić na Oruni...
To bardzo ważne pytanie, opłaca się czy się nie opłaca...? Przygotowując projekt rewitalizacji Letnicy rozpatrywaliśmy dwa główne warianty. Jeden wariant był taki, że bierzemy się za jej mieszkańców, a całą zabudowę staramy się uzupełnić i doprowadzić do stanu „normalnego”. Nie mówię zrewitalizować. To są domy z lat 20. Musimy to wszystko zmodernizować, aby było dostosowane do naszych czasów. Okazało się, że koszt wybudowania tu nowych domów będzie nawet dwa, czy trzy razy mniejszy. Warto też pamiętać, że rozpatrywanie opłacalności musi uwzględniać również aspekty niematerialne, a te są niezwykle trudne do wycenienia... Trudno też ocenić opłacalność, gdyż taki szacunek zostanie zweryfikowany dopiero po kilku, kilkunastu latach, ale mówiliśmy już o tym przy okazji oceny efektywności procesu rewitalizacji.
Wróćmy do rozwoju samej Oruni jak i Olszynki. Dla tych dzielnic swego rodzaju „lokomotywą rozwojową” będzie Obwodnica Południowa. Budowa domknie pierścień komunikacyjny, spinający ze sobą wszystkie najważniejsze dzielnice miasta. W tym momencie obciążenie komunikacyjne Traktu Św. Wojciecha znacznie się zmniejszy. A to właśnie ruch na Trakcie „rozcina” Orunię na dwie, oderwane części. Gdy Trakt zacznie być normalną ulicą lokalną, wtedy będzie można ponownie przyjrzeć się Oruni i Św. Wojciechowi i zastanowić się, czy potrzebna jest tam interwencja, wykraczająca poza zwykłe działania aktywizujące, czy inwestycyjne. Na razie sporą winę za stereotypowy obraz dzielnicy ponosi w dużej mierze nadmierny, tranzytowy ruch komunikacyjny. Dużo zależy od społeczności lokalnej. Św. Wojciech na przykład ma takie walory jak Kalwaria, czy urokliwy kościół parafialny i to jest jego szansa, i to społeczność lokalna próbuje wykorzystać. Tamtejsza parafia i lokalne stowarzyszenia mają duże sukcesy w tej dziedzinie. Warto o tym pamiętać. Inne dzielnice, dla których przygotowywane są programy rewitalizacji, nie mają tego typu inicjatyw i dlatego przygotowywane są dla nich projekty. Zarówno tam, jak i tu, wiele będzie zależeć od współdziałania miasta, organizacji pozarządowych i zamieszkujących te obszary środowisk lokalnych. To bardzo ważne, by o tym pamiętać. Bez tych ostatnich jakiekolwiek działania samorządowców pozostaną bezwartościowe.

Komentarze:

Radny Mariusz Pankowski:

Rewitalizacja na Oruni powinna dokonać się w pierwszej kolejności
Orunia powinna być dzielnicą, w której w pierwszej kolejności powinna dokonać się rewitalizacja. W przypadku tej dzielnicy bardzo ważne jest, aby proces rewitalizacji skorelowany był z działaniami na rzecz przeciwdziałania zagrożeniu powodziowemu.

Najważniejszym elementem rewitalizacji Oruni musi być rewitalizacja społeczna, a więc podjęcie działań na rzecz aktywizacji i integracji mieszkańców. Sądzę, że znakomicie sprawdziłby się na Oruni program wspierania inicjatyw sąsiedzkich na rzecz zagospodarowania podwórek.

Za bardzo ważny element rewitalizacji społecznej uważam tworzenie warunków infrastrukturalnych do rozwoju małej i średniej przedsiębiorczości. Miasto powinno m.in. opracować program wspierania drobnego handlu i rzemiosła na terenach rewitalizowanych dzielnic, a także wspierać tych mieszkańców, którzy chcą wziąć sprawy w swoje ręce i utworzyć działalność gospodarczą na swojej posesji. Jest to ważne zwłaszcza dziś, w dobie kryzysu i wzrastającego bezrobocia.

Radny Paweł Jaworski:

Prezydent postawił na Letnicę
Niestety, Orunia przegrała z Euro 2012. Prezydent postawił na Letnicę. Przy niezrównoważonym rozwoju Gdańska będą miejsca w naszym mieście, za które będziemy się musieli wstydzić, jeżeli zechcą je odwiedzić turyści.

Marianna Sitek Wróblewska – Stowarzyszenie Inicjatyw Lokalnych Orunia:

Ukarani za aktywność
Partnerstwo dla Oruni, czyli inaczej wieloletnia aktywność liderów wielu instytucji oraz organizacji z terenu Oruni, to dowód na wysokie umiejętności samoorganizowania się naszego środowiska. Czyż to nie wystarczający argument dla przedstawicieli samorządu, że w naszą dzielnicę i jej mieszkańców warto inwestować? Krzywdzące jest to, że  w tej wypowiedzi aktywność środowisk rozpatrywana jest w kategoriach kary. Są aktywni, więc niech sobie radzą. Zachęcam do zmiany tego myślenia i wspierania aktywności lokalnej mieszkańców. Proszę pomyśleć, jak dużo moglibyśmy wspólnie uzyskać dla rozwoju społecznego Oruni, która bez programu rewitalizacji będzie czarną dziurą w sąsiedztwie centrum Gdańska.

Komentarz Redakcji:

Na Orunię nie ma pomysłu
Trudno nie odnieść wrażenia, że urzędnicy miejscy nie mają pomysłu na Orunię. Tę część Gdańska pozostawiono samej sobie. Z wypowiedzi pana Lechmana można wyczytać to, co zdaje się być oficjalną strategią włodarzy miasta w stosunku do naszej okolicy: „Orunia poradzi sobie sama. Przecież będzie tu obwodnica, przecież działają tu organizacje społeczne”.

Paradoksalnie te cechy naszej okolicy, które powinny predestynować ją do programu rewitalizacji: wysokie bezrobocie, stopień wykluczenia mieszkańców, czy właśnie aktywność organizacji społecznych przedstawiane są jako czynniki, które ustawiają Orunię gdzieś w tyle kolejki. Tymczasem statystyki MOPS mówią, że na Dolnej Oruni objętych pomocą społeczną jest prawie 1400 ludzi, czyli mniej więcej co piąta osoba. Około 50 procent z nich to osoby korzystające ze świadczeń od ponad dwóch lat, czyli na wysokim poziomie wykluczenia zawodowego i społecznego. Dodatkowo osoby te w większości, to osoby o niskim poziomie wykształcenia i niskich kwalifikacjach.

Nasza dzielnica bardzo ucierpiała w powodzi w 2001 roku i duża część historycznej zabudowy została w związku z tym zniszczona. Budynki, które warto ratować, są rozrzucone i dlatego trudno znaleźć jedno miejsce, w które można inwestować, licząc na krótkoterminowe efekty. Rozumiemy te argumenty. Ale wiemy też, że na Oruni, szczególnie w tej zaniedbanej części, od wielu lat mamy do czynienia z procesem gettyzacji i stygmatyzacji, a mieszkańcy tych terenów nie poradzą sobie sami z wyrwaniem się z tego zamkniętego kręgu zaniedbań ostatnich 60 lat.