Autor: p.olejarczyk, Data publikacji: 2014-08-13 18:52:00
Dawniej oruniacy wywoływali zdjęcia u siebie na dzielnicy. Jednym z takich miejsc był położony na Jedności Robotniczej 79 zakład „Foto Ross”. Pamiętają go Państwo? Jasne, że tak. A jeżeli nie, posłuchajcie opowieści jego obecnego właściciela, którego ojciec, dziadek i babcia również tam pracowali. A pradziadek...
- Kiedyś wizyta u fotografa to było wielkie wydarzenie. Jeszcze do tej pory jak przychodzą do mnie ludzie starej daty to zawsze w krawacie, zawsze elegancko. Młodzież to nawet nie pamięta takich rzeczy, kto i kiedy robił im zdjęcie. A „starzy” zupełnie inaczej na to patrzą, a jeszcze jak na wystawie powisi ich fotografia... - 49-letni Dariusz Prycel, właściciel położonego obecnie na Żabiance zakładu Foto Ross z minuty na minutę naszej rozmowy wyraźnie się rozkręca.
Foto Ross – pamiętają Państwo? Teraz Żabianka, ale wcześniej przez kilkadziesiąt lat właśnie Orunia. Biurko w poczekalni. Małe atelier, gdzie robiło się zdjęcia. Gospodarczy kącik do segregacji fotografii i jeszcze niewielkich rozmiarów ciemnia. Jedności Robotniczej 79, czyli ulica przechrzczona później na Trakt św. Wojciecha. Adres między Sandomierską, a Serbską. Blisko baru Arret, którego właścicielka została zamordowana w latach 90-tych. Rzut beretem od kultowej przynajmniej dla niektórych oruniaków „mordowni” Adria. W budynku, gdzie swój warzywno-owocowy interes prowadził Marek Węgrzyn, co to lubił rubasznie żartować z klientami i znał wszystkich w okolicy.
Przyznam, że powyższy akapit (a i poniższe również) nigdy by nie powstał, gdyby nie ponad godzinna rozmowa z panem Dariuszem. Zresztą niemiłosiernie przerywana przez klientów, którzy co rusz pojawiali się w zakładzie na Pomorskiej. - Interes się kręci. Na Żabiance dbam o klientów i oczywiście na Oruni o nich dbałem – zapewnia.
Zdjęcia warte więcej niż tysiąc słów
Przywołuję w rozmowie usłyszaną z różnych opowieści witrynę w dawnym Foto Ross na Oruni. - Wiele osób ją wspomina. Ponoć prawdziwa galeria zdjęć oruniaków – zagajam.
W odpowiedzi pan Dariusz wyjmuje kilka zdjęć. Na jednym z nich witryna zakładu, charakterystyczny szyld Foto Ross i mężczyzna w średnim wieku. - To mój dziadek, Aleksander Prycel – mówi jego wnuk.
Fotografia lepsza niż tysiąc słów. Naprawdę jestem nią zauroczony. Ma w sobie trudny do wytłumaczenia klimat i robi na mnie większe wrażenie niż inne pokazane mi chwilę później zdjęcie.
Na wykonanej w latach 70-tych fotografii widać wielkie rozkopy na Jedności Robotniczej. Z ulicy usuwano już na dobre tramwaj nr 6, łącznik między Orunią, a resztą Gdańska stał się po prostu szerszy. Chociaż nigdy nie widziałem tego jednego z najważniejszych remontów dla Oruni i teraz wpatruję się w to ujęcie z wielkim uśmiechem, to jednak znów wracam do zdjęcia z dziadkiem Aleksandrem.
- W latach 60 i 70-tych zakład prowadziła moja babcia Jadwiga, dziadek Aleksander i mój tata Antoni Prycel. Dziadkowie „fotografowie” mieszkali na Przy Torze, a rodzice mojej mamy na Równej. Dzieliła ich niewielka żużlowa uliczka. Były tam też piękne ogródki. W jednym z nich spędziłem moje dzieciństwo. Bardzo dobrze je wspominam – mówi obecny właściciel Foto Ross.
Co ciekawe, firma Foto Ross istniała już przed wojną. W carskim Wilnie zakładał ją pradziadek pana Dariusza. Zakład prosperował także w czasach drugiej Rzeczpospolitej. - Po II wojnie dziadkowie razem z moim ojcem przeprowadzili się do Gdańska, gdzie na gruzach miasta "pstrykali" fotki, głównie do dokumentów, bo w odbudowującym się kraju i przy milionach przesiedleńców na to było największe zapotrzebowanie – opowiada 49-latek, który przyznaje, że nie wie, skąd wzięła się nazwa "Foto Ross". - Tak zdecydowali moi przodkowie, i tak już pozostało.
Pięciolatek w zakładzie fotograficznym
Pan Dariusz żartuje, że mając takie korzenie właściwie nie miał wyjścia i musiał zawodowo zająć się fotografią. Tym bardziej, że już w 1970 roku (miał wtedy pięć lat) zaczął pomagać w oruńskim zakładzie. - Dobrze to zapamiętałem, bo był wtedy grudzień 70 roku, a więc rozruchy w Gdańsku. Ja jako brzdąc zostałem z dziadkami i im pomagałem w pracy – uśmiecha się na to wspomnienie.
- To co pięciolatek mógł robić w zakładzie fotograficznym? - pytam.
- A normalnie, suszyłem zdjęcia na przykład. Spodobało mi się. Ale zakład na Oruni przejąłem dopiero pod koniec lat 80-tych, kiedy wyszedłem z wojska - pada odpowiedź.
Było już łatwiej, bo jak przypomina sobie pan Dariusz, w tamtych latach Foto Ross był monopolistą na Oruni. Inaczej niż w latach 60, czy 70-tych, gdzie istniały jeszcze dwa zakłady fotograficzne. - Jeden był na Podmiejskiej, drugi gdzieś w rejonach Sandomierskiej – precyzuje mój rozmówca.
W końcówce lat 80-tych właściciel Foto Ross najczęściej robił zdjęcia do paszportów i innych dokumentów. Dekadę później ludzie zaczęli przynosić mu zdjęcia do wywołania, które robili popularnymi wówczas małpkami, czyli automatycznymi i tanimi aparatami zwanymi często „idioten-aparat”. - Komunie, wesela, imprezy z cyklu wujek z ciocią na imieninach – wylicza fotograf.
Słowo o oruńskich klientach
Zdarzały się jednak i nietypowe zlecenia. Na początku lat 90-tych na zamówienie policji pan Dariusz wywołał zdjęcia... z miejsca morderstwa na Przeróbce. - Rozkładające się zwłoki, makabryczny widok – wspomina.
Był też klient, który regularnie przynosił robione przez siebie fotografie „in flagranti”. - Erotyczne zdjęcia? - uśmiecham się. - No, ja bym je nazwał nawet pornograficznymi – śmieje się 49-latek. - Czasem i dziewczyny przynosiły swoje roznegliżowane zdjęcia, dla mnie to żaden powód do wstydu, cieszyłem się, że mi ufają. A i lepiej mi się pracowało – pan Dariusz jest w dobrym humorze.
Mój rozmówca dobrze wspomina oruńskich klientów. - Wie Pan, było tak jakby życzliwiej, ludzie się znali, chociaż oczywiście było i trochę degeneratów. Kilka razy mi się włamano do zakładu, ale to więcej zniszczyli niż nakradli.
Na Orunię, do swojego zakładu fotograficznego...
W 2001 roku miała miejsce tragiczna w skutkach powódź na Oruni. Wyrządziła i szkody w zakładzie fotograficznym. - Popękały ściany, woda po kostki, cała piwnica zalana – relacjonuje pan Dariusz. - Później wyburzono wiele budynków, ludzie powyjeżdżali z Oruni, sam też się przeniosłem. Jak teraz na wiosnę pojechałem na Orunię, to się załamałem. Mojego budynku oczywiście już nie ma, ta część Traktu wygląda dużo gorzej niż kiedyś. Wcześniej to były sklepy, drobne biznesy, więcej ludzi...Teraz jest inaczej – kontynuuje.
- Do tej pory odwiedzają mnie oruniacy, niektórzy przyjeżdżają by wywołać zdjęcia – przechodzimy do kolejnego wątku.
- A zniżki dla oruniaków są? - żartuję.
- Oczywiście. Może Pan napisać, że jak ktoś posiada kartę stałego klienta z czasów Foto Ross na Oruni, to niech się do mnie zgłosi, a ja już o jakieś nagrodzie pomyślę – śmieje się pan Dariusz, który w przerwach między kolejnymi klientami pokazuje mi jeszcze dawny sprzęt fotograficzny i raczy kolejnymi anegdotami.
Przy końcu naszej rozmowy robi się poważniej. - Mój 79-letni tata, który teraz mieszka ze mną na Żabiance i cierpi na demencję, często wspomina Foto Ross na Oruni. Czasem się ubiera i mówi, że jedzie na Orunię, do swojego zakładu fotograficznego...