Autor: p.olejarczyk, Data publikacji: 2014-08-25 09:46:00
Orunia – kiedyś dzielnica niewielkich przydomowych ogrodów i wieczornych spotkań na świeżym powietrzu. Dzisiaj tradycja ta odeszła do lamusa. Choć nie do końca. Na Ptasiej co jakiś czas spotykają się sąsiedzi i ich znajomi. - Chcemy pokazać, że ta dzielnica to nie tylko patologia, jak często się o niej mówi. Choć różowo tutaj nie jest - przyznają.
Teoretycznie to impreza urodzinowa jakich w Polsce tysiące. Grill, suto zastawiany stół, muzyka, niemało alkoholu. Uwagę z pewnością przyciągają zapalone pochodnie. A także fakt, iż wszystko dzieje się w nocy i to na Oruni. Dla niektórych to dzielnica, gdzie o tej porze lepiej się nie pokazywać.
- Za Orunią zła opinia ciągnie się od wielu lat. Dla niektórych mieszka tu tylko patologia. To głupie, ale pewnych ludzi nigdy się nie przekona – mówi Tadeusz Błaszkowski, mieszkaniec ulicy Ptasiej. Kilka dni temu skończył 22 lata i to jego urodziny były świętowane przez znajomych i sąsiadów.
Solenizant, którego sąsiedzi nazywają „złotą rączką”, porządnie się tutaj napracował. Na niewielkim, należącym do wspólnoty ogródku poustawiał palące się pochodnie, zamontował podświetlany napis, przygotował bufet. - No niech Pan zobaczy tak wygląda patologia? Jesteśmy normalnymi ludźmi, nic złego się nie dzieje, nikt nie wzywa policji i straży miejskiej. Jest spokojnie – przekonuje. - Zresztą to już trzecia taka impreza i zawsze wszystko było bez zarzutu – dodaje 22-latek.
- Lubię Orunię, tu się urodziłem, tu mieszkam. Nie mówię, że jest tu różowo, ale nie jest też strasznie – mówi.
Impreza należała głównie do młodych ludzi, ale byli i starsi oruniacy. - Kiedyś ludzie z Oruni częściej się tak spotykali. Było więcej ogródków, ludzie mieli więcej dla siebie czasu – komentuje pan Andrzej, 57-latek, który mieszka na Trakcie św. Wojciecha. - Ta zła opinia o Oruni jest już przestarzała. Kiedyś to może i było nieco w tym prawdy. Oruniacy bili się z innymi dzielnicami, w Adrii można było oberwać, chodziło sporo zabijaków. Czasem potrafili broń i kajdanki milicjantowi podprowadzić – śmieje się oruniak.
Młodzi oruniacy, z którymi rozmawiałem mają ambiwalentne uczucia odnośnie swojej dzielnicy. Nie owijają w bawełnę, mówią jak jest. Zarówno o dobrych, jak i złych kwestiach. Co ciekawe, przeważają te ostatnie.
- Nie ma co ukrywać, to po prostu biedniejsza dzielnica. Ale to nie znaczy, że wszystko jest tu słabe. Kiedy powiedziałem w szkole, że jestem z Oruni, jedna koleżanka stwierdziła, że mieszkam w slumsach – opowiada mi 18-letni oruniak. - Ja tam kłócić się nie będę, jak coś takiego słyszę. Po prostu nie chcę utrzymywać kontaktu z kimś dla kogo ktoś biedny musi oznaczać od razu gorszy – dodaje.
Jednak moi rozmówcy przyznają, że Orunia potrafi niekiedy przestraszyć. Słyszę historie o kradzionym na potęgę prądzie, pijakach stojących w bramach i na klatkach, nocnych awanturach. Komuś ukradli psa z podwórka, ktoś inny opowiadał mi o „wesołych” nocnych autobusach w kierunku Oruni. Kolejny rozmówca opisał, jak w Sylwestra powybijano mu kamieniami szyby w oknach. - Nie jest jednak tak, że policja tu nie przyjeżdża, czy coś. Jak jest jakaś awantura, szybko zgarniają kogo trzeba – komentują oruniacy. - Zresztą pijaków znajdzie Pan w każdej dzielnicy - argumentują.
- Orunia to często dzielnica kontrastów. Zniszczone kamienice, brudne klatki schodowe, ale mieszkania potrafią być odpicowane. Albo naprawdę niezłe fury stoją koło starych ruder.
- Może i nie jest różowo, ale jednak chciałbym dalej mieszkać na Oruni. Problemem są rozwalające się kamienice. Ale jakby postawili jakiś nowy blok gdzieś w okolicy i byłoby w miarę tanio, to naprawdę wolałbym tam zamieszkać niż gdziekolwiek w Gdańsku – przekonuje mnie 22-letni solenizant. - Dlaczego? To jest moja dzielnica, ma klimat. Ma charakter, nikt tu swojego raczej nie zaczepi – dodaje.
Wszyscy przyznają jednak, że Orunia Oruni nie równa. - No tak, za torami to już może być inaczej. Tam człowiek prawie nikogo nie zna. Można oberwać – słyszę.
Co ważne, w oczach moich rozmówców właśnie Orunia „za torami” jawi się jako miejsce, które najczęściej przysparza złej sławy tej dzielnicy. - Cholera u nas też wygląda jak wygląda, ale tam...No co tu mówić, wystarczy pojechać i zobaczyć – przekonują.
Dwudziestolatkowie z Oruni, których poznałem na imprezie na Ptasiej, raczej nie myślą, by zmieniać swoją dzielnicę na lepsze. Nie ma się jednak co dziwić, niektórzy z nich w ogóle nie wiążą przyszłości z Orunią, inni interesują się głównie swoim sąsiedztwem. O radnych dzielnicowych mało kto tutaj słyszał, radny miasta kojarzy im się tylko z „Kaźmierczykiem” i jego pobliską pizzerią.
- Małomiejską wreszcie zaczęli remontować. Po tylu latach – komentują. - Czasem wkurzają człowieka dziury w ulicy, ale żeby gdzieś z tym zadzwonić, jakoś tak nie ma na to czasu – przyznają.