Autor: p.olejarczyk, Data publikacji: 2014-10-15 11:39:00
Już tylko nieco ponad miesiąc dzieli nas od wyborów samorządowych. Na kogo mogą zagłosować oruniacy? Na ludzi ze swojej dzielnicy, czy na bardziej już znanych polityków?
Wyborcza jesień w Gdańsku jest taka sama jak zawsze. Wiszące na płotach, słupach, lampach - słowem wszędzie gdzie się da - plakaty ze zdjęciami ludzi, którzy „chcą dobrze dla innych”. I jednozdaniowe, często budzące uśmiech politowania hasła, mające nas przekonać, że ten konkretny kandydat jest wart naszego głosu.
Nie oszukujmy się jednak, taka metoda jest skuteczna. W mniejszości są wyborcy, którzy śledzą polityczne programy i którzy są w stanie rozliczyć potencjalnych kandydatów na bazie ich dotychczasowych działań. Przyjaźnie zerkająca z plakatu twarz, hasło z cyklu „copywriter płakał jak pisał” i oczywiście wysoki numer na liście wyborczej to dobra recepta na to, by przez cztery lata pobierać pensję jako „gdański rajca”. W końcu, jak pokazały zeszłe wybory, do szczęścia pod tytułem „jestĘ radnym” potrzeba niekiedy niecałe 750 głosów.
Czy warto patrzeć „Oruniocentrycznie”?
Ale dosyć już tego typu przytyków i podawania oczywistych oczywistości. Ktoś radnym miejskim musi zostać, prawda? W okręgu wyborczym numer 1 (do niego przynależy Orunia) takich radnych będzie pięciu, o jeden mniej niż w ubiegającej właśnie kadencji.
Swoją drogą to też ciekawe, że okręg wyborczy, który jak pokazują różne badania, zawiera najbiedniejsze w Gdańsku obszary, ma najmniejszą liczbę reprezentantów w mieście. Oficjalnie dzieje się tak dlatego, bo mieszka tu mniej ludzi. A może dzielnice z „jedynki” nie rozwijają się tak jak powinny, bo politycznie nie stanowią żadnej siły? Ot taka, samospełniająca się przepowiednia.
To na kogo powinni zagłosować oruniacy? Czym powinni się kierować w swoim wyborze? Czy głosować na partie, z którymi sympatyzują? Czy na ludzi z dzielnicy, którzy niekoniecznie mogą reprezentować „nasze” szyldy partyjne?
Zacznijmy od krótkiego podsumowania dokonań sześciu obecnych radnych z okręgu wyborczego numer jeden. Patrzymy tutaj „Oruniocentrycznie” i niektórzy mogą zarzucić nam, że jest to kiepskie podejście do sprawy. W końcu mówimy tu o „radnych Gdańska”, a nie o radnych Oruni.
Nie zmienia to jednak faktu, że taki radny został wybrany z okręgu numer 1 i to interesy tych właśnie dzielnic powinien reprezentować w pierwszej kolejności. A jedną z tych dzielnic jest Orunia. I przez ostatnie cztery lata było tu kilka problemów, które aż prosiły się o wsparcie miejskich radnych. Przejazdy kolejowe, napowietrzna linia energetyczna, mieszkania komunalne – oruniacy wiedzą, o czym piszę.
Czy któryś z obecnych radnych próbował rozwiązać choć jeden palący dla Oruni problem? Czy stał się lokomotywą, która pociągnęła społeczny protest (a oruniacy pokazali, że potrafią działać razem), przeciw zupełnej indolencji władzy? A może po prostu ważniejsze dla nich były kwestie ogólnogdańskie?
Przedstawiamy pokrótce szóstkę obecnych radnych z okręgu wyborczego numer 1. To oczywiście nasza subiektywna ocena, z którą zarówno wyborcy, jak i sami politycy mogą się nie zgadzać.
Ta szóstka reprezentowała Orunię
Marcin Skwierawski, radny Platformy Obywatelskiej nie będzie już kandydował na radnego miejskiego w Gdańsku. Wybrał Sopot. Wielu gdańszczan przekonywało mnie, że jest to bardzo dobra wiadomość. Naprawdę trudno było mi znaleźć rozmówcę, który mógłby powiedzieć, coś pozytywnego o dokonaniach obecnego radnego. Na Oruni był on praktycznie niewidoczny. Zaangażował się w poprawę bezpieczeństwa tutejszych przejazdów kolejowych. Jednak kilka miesięcy po składanych przez niego różnych deklaracjach, okazało się, że...były to tylko deklaracje.
Można odnieść wrażenie, że Dariusz Słodkowski, radny PO większą uwagę poświęcał Śródmieściu niż dzielnicom z jego okręgu. Remonty chodników, ulic, nowe rozwiązania architektoniczne, poprawa estetyki i bezpieczeństwa tuneli, a nawet kwestia złego parkowania – radny nieraz poruszał takie tematy. Zainteresowanie Słodkowskiego kończyło się jednak najczęściej gdzieś w okolicach Bramy Wyżynnej, ewentualnie Zaroślaka. Dla równowagi trzeba jednak powiedzieć, że to właśnie ten radny brał udział w kilku oruńskich debatach, a także zwoływał posiedzenie jednej z komisji rady miasta na temat oruńskich problemów. To merytorycznie najlepiej przygotowany radny okręgu numer 1, ale też człowiek, który nie pójdzie „na wojnę” za Orunię. „Mam nadzieję, że uda nam się stworzyć w radzie miasta silną ekipę z Oruni” - mówił cztery lata temu Słodkowski. Chyba coś radnemu nie wyszło.
Lech Kaźmierczyk, radny PO jest z kolei chyba najczęściej krytykowanym radnym na naszym portalu. Ludzie często wytykają mu brak zainteresowania Orunią. Trzeba jednak przyznać, że jest to polityk, który finansowo wspiera wiele oruńskich przedsięwzięć, poczynając od lokalnych szkół, na organizowaniu koncertów kończąc. Kaźmierczyk bardziej jednak pasuje do roli „mecenasa” niż radnego miejskiego. Jeżeli wyborcy zależy na polityku z wizją, na kimś, kto jest w stanie zawalczyć (nawet kosztem swoich interesów) z prezydentem o sprawy Oruni, to raczej powinien spojrzeć w inną stronę.
Beata Dunajewska, radna PO jest często chwalona za pracowitość i rzeczywiście w tej kadencji pomagała wielu osobom i instytucjom. Niestety dla oruniaków, Dunajewska dużo bardziej aktywna (jeżeli chodzi o rozwiązywanie większych problemów) była w innych dzielnicach. Oruniacy nie mogli liczyć na jej wsparcie chociażby w kwestii tutejszych przejazdów kolejowych. Można odnieść wrażenie, że radna „oddała” Orunię swoim partyjnym kolegom, a sama zajęła się innymi dzielnicami, chociażby Nowym Portem. A tam stanowiła przykład, że lokalny polityk może powalczyć o sprawy ważne dla mieszkańców.
Jaromir Falandysz, radny Prawa i Sprawiedliwości to polityk zupełnie na Oruni niewidoczny. Chyba tylko raz pojawił się na jednym z licznych oruńskich spotkań w tej kadencji. Szkoda rozpisywać się na jego temat więcej. On sam powie nam o Oruni co najwyżej: „Tu nie trzeba przyciągać inwestorów, tu jest dużo firm” i wybrany, zniknie na kolejne cztery lata.
Krzysztof Wiecki, radny PIS na tle swojego partyjnego kolegi wypada naprawdę dobrze, choć nie jest to zbyt duży komplement. Radny pojawiał się na Oruni, napisał kilka interpelacji, słuchał mieszkańców. Jak na radnych z okręgu wyborczego numer 1 to i tak w sumie nieźle.
Dzielnicowi radni walczą o mandat
Tyle obecni radni, ale na szczęście oruniacy mają teraz większy wybór. Wśród kandydatów do Rady Miasta Gdańska pojawili się też obecni radni dzielnicowi. Agnieszka Bartków, dotychczasowa szefowa Zarządu Rady Dzielnicy z Oruni kandyduje z komitetu Gdańsk Obywatelski, Roman Itrich, szef Rady Dzielnicy z Oruni - z Prawa i Sprawiedliwości, Mirosław Literski – z Komitetu Wyborczego Wyborców Waldemara Bartelika.
To osoby, które mieszkają, lub pracują na Oruni. I dla niektórych będzie to wystarczający powód, by na nich zagłosować. Czy jednak samo miejsce zamieszkania to już wszystko? Czy nie powinniśmy patrzeć też na merytoryczne przygotowanie kandydatów?
Szczególnie Bartków i Itrichowi nie sposób odmówić lokalnego patriotyzmu i tego, że w ostatnich latach mocno zabiegali o oruńskie sprawy. Czy będą w stanie powalczyć o nie także w Radzie Miasta, gdzie często bardziej liczy się dyscyplina partyjna niż dzielnicowe kwestie? Usłyszymy pewnie wiele okrągłych słów i obietnic, ale i tak wszystko wyjdzie w przysłowiowym praniu. Jeżeli oczywiście dzielnicowi radni z Oruni dostaną się do Rady Miasta. A szanse na to wcale nie są za wysokie, bo po pierwsze, radni z Oruni są głównie znani tylko na tej dzielnicy (a głosują też przecież inni mieszkańcy Gdańska), a po drugie, ich numery (z wyjątkiem Bartków) na listach wyborczych do najlepszych nie należą.
Kandydować do Rady Miasta miał też Krzysztof Kosik, były radny miasta z lat 90-tych, człowiek, którego wielu naszych czytelników namawiało do startu w tegorocznych wyborach. Jak się dowiedzieliśmy, Kosik nie będzie jednak kandydował. Nie otrzymał odpowiednio wysokiego numeru na liście wyborczej.