Autor: p.olejarczyk, Data publikacji: 2014-12-24 11:46:00
Jedne są wzruszające, inne potrafią rozbawić, wszystkie łączy to, że wydarzyły się w czasie Świąt Bożego Narodzenia (lub tuż przed) – swoje historie opowiadają nam mieszkańcy Oruni, ale też i innych dzielnic Gdańska.
Czy mają Państwo jakieś wyjątkowe wspomnienie ze Świąt Bożego Narodzenia? Historię, którą będą Państwo pamiętać do końca życia? Obojętnie: wzruszającą, podniosłą, wesołą, niepoprawną politycznie, po prostu swoją własną. Wyjątkową dla Państwa i już. Jeżeli tak, napiszcie ją w komentarzach pod artykułem albo zróbcie to na naszym Facebooku.
Najpierw jednak posłuchajcie historii innych. Może dzięki nim przypomnicie sobie Wasze własne?
Byłam taka dumna z mojej babci...
Karolina Woźniak, mieszkanka ulicy Żuławskiej opowiada nam dwie takie historie.
- Był u nas taki pracownik, pan Kaziu. Pomagał dziadkom na polu, mieszkał w sutenerze, gdzieś przy Trakcie Św. Wojciecha. Pracował u nich kilka dobrych lat. Za dzieciaka ciągle mu psociliśmy, ale on by cierpliwy. Trochę popijał, ale był zawsze czysto ubrany i był dobrym porządnym człowiekiem. Nie miał nigdy wielkiej rodziny, tylko brata, który też pił. A moja babcia postanowiła go zaprosić na Wigilię – wspomina orunianka.
- Przyszedł. Na początku był zmieszany, ale później mu minęło. Powiedział, że nigdy nie świętował i że nigdy nie był na imprezie w tak licznej rodzinie. Był wzruszony, a ja nie pamiętam już o czym opowiadał, pamiętam tylko, że byłam taka dumna z mojej babci. Chyba do dzisiaj jestem.
Kolejna historia budzi uśmiech u mojej rozmówczyni. - Mój brat poszedł po dziadka siostrę na Wigilię. Chciał pomóc jej przyjść ze Smoleńskiej do nas na Żuławską, bo było dużo śniegu, a kobieta po 60-tce. To nie chciał żeby fiknęła w tym śniegu. Poszedl po nią, a ona marudzi, że jednak nie idzie, bo się boi, bo ślisko. Ale mój brat, który miał wtedy 14-15 lat przybiegł z powrotem do domu, wziął sanki i przywiózł ciotkę na sankach. Płakaliśmy że śmiechu.
Dobroć się opłaca
Tadeusz Błaszkowski z ulicy Ptasiej opowiada historię, która pokazuje, że dobroć się opłaca. I to dosłownie.
- W Wigilię obcy człowiek zapukał do naszych drzwi. Był głodny, nie prosił o pieniądze, tylko o jedzenie. Zaprosiliśmy go, nakarmiliśmy. Święta zrobiły się miłe, bo potrzebujący człowiek dostał jedzenie – mówi oruniak. - A kilka dni później wygrałem w Lotto. Nie było tego strasznie dużo, bo 341 złotych – śmieje się pan Tadeusz. Zaraz jednak poważnieje. - Najważniejsze, że w Święta nakarmiliśmy głodnego. To obowiązek katolika.
Mamo, jajka są całe, ale ręka boli!
Wesołą, aczkolwiek bolesną dla niego historię przytacza Jan Ptach, znany na Oruni trener piłkarski i przedstawiciel Fundacji „Obudź Nadzieję”.
- Miałem z 10 lat. W Święta mój dziadek prosił mnie, żebym zaniósł całą siatkę jajek do moich rodziców. Odcinek nie za długi, bo z ulicy Dworcowej na Związkową. Padał śnieg, było ślisko. Dziadek powiedział do mnie: Tylko uważaj, żebyś nie zbił jajek! Szedłem obok piekarni Szuta i przed szlabanami na wysokości bramy poślizgnąłem się. I to tak niefortunnie spadłem, że złamałem rękę, ale siatkę z jajkami trzymałem w drugiej ręce i się nie stłukły. Jak wszedłem do domu zapłakany, to pierwsze co powiedziałem do mojej mamy: Mamo jajka całe, ale ręka boli!
W Święta mam pecha!
Może się tak zdarzyć, że Święta Bożego Narodzenia wyjątkowo nie idą po naszej myśli. Pani Ewa z ulicy Przyjemnej opisuje nam tegoroczne święta następująco: - U mnie magia Świąt wygląda tak, że zalałam sąsiadów, wybuchła mi żarówka w kuchni, rozpryskując wszędzie szkło, oraz znowu zaczął przeciekać dach. Po prostu Merry Christmas! - denerwuje się orunianka, która mimo wszystko pozostaje w dobrym nastroju.
"Wszystko u Pani w porządku?"
Joanna Dunajska, nauczycielka z Gimnazjum nr 10 przy ulicy Gościnnej opisuje tegoroczną historię przedświąteczną. - Wczoraj paliło się u kogoś na Perłowej 6, przyjechały dwa wozy strażackie. Strażak w hełmie puka do drzwi, pyta: „Wszystko u Pani w porządku?”. W takiej chwili doceniasz co najważniejsze. Na klatce rozmowy sąsiedzkie, ludzie są zaniepokojeni, ale i składają sobie życzenia na Święta. Tak jakoś niesamowicie się zrobiło.
Mieliśmy wybuchowe święta...
Andrzej Ługin, mieszkaniec Dolnego Miasta sięga pamięcią do swojego dzieciństwa i opowiada nam o mocno wybuchowych świętach.
- Okres Świąt i zaraz po nich to był okres polowania na "materiały wybuchowe" i wtedy albo chodziło się na halę targową kupować "korki" i kapiszony lub jechało się do Siarkopolu po siarkę. Gdy miałeś korki to się je obierało i właśnie taką "garść" obranych korków miał mój kolega w nowej kurtce, którą dostał pod choinkę – wspomina.
- To była kurtka ortalionowa. No i jako że koledzy koniecznie chcieli ja "ochrzcić", więc zaczęli go mocno poklepywać. I jeden z nich klepnął go w kieszeń z obranymi korkami. Wszystko to wybuchło mu w kieszeni. Kurtka w połowie spalona. Całe szczęście, że jemu nic się nie stało. Były to lata 80 i ubrania były deficytowe – przypomina pan Andrzej.
...oraz świąteczną jednostkę wojskową
I dzieli się jeszcze jedną historią. Tym razem z przedświątecznego grudnia 1981 roku, z czasu stanu wojennego.
- Mieszkałem przy jednostce wojskowej, której teraz już nie ma. W połowie grudnia przyjechały tam wozy opancerzone, a my jako dzieciaki często w tej jednostce siedzieliśmy. Przynosiliśmy tym wojakom jedzenie i zupy w termosie. Za jedzenie, które im dawaliśmy dostawaliśmy rożne gadżety, np. nieśmiertelniki, zestawy do szycia, suchary i kawę z cukrem w brykietach. Czasem dostało się pocisk, a czasem całą taśmę (pustą oczywiście) do karabinu maszynowego. Takie tam "prezenty świąteczne" – wspomina mieszkaniec Dolnego Miasta.
- Wojsko nigdy nie wyjechało wtedy na żadną akcję. Natomiast jak były zamieszki i ZOMO dochodziło do Długich Ogrodów, to uciekający przed zomowcami ludzie przeskakiwali przez mur i chowali się w jednostce wojskowej. Właśnie u tych żołnierzy.
W Wigilię nikt nie powinien zostać sam
Łukasz Hamadyk, miejski radny patrzy na Święta Bożego Narodzenia przez pryzmat tradycji:
- Tym razem będą niestety trochę inne, ponieważ pierwszy raz zabraknie na nich mojej babci, która odeszła. Chociaż wiem, że na pewno w inny sposób będzie z nami i będzie pilnować, by wszystko było zgodnie z polską tradycją. Przy wigilijnym stole zawsze znajduje się wolne nakrycie dla niezapowiedzianego gościa, nie jest to tylko tradycja, pamiętam jak byłem dzieckiem i gościł u nas samotny starszy pan. Był sąsiadem, był samotny i nie moglibyśmy pozostawić pustego miejsca przy stole, został oczywiście zaproszony. Ten Pan był idealnym przykładem, że nasz dom stał otworem, bo w tym czasie nikt nie może zostać sam.
Święty Mikołaj łatwo nie ma
Robi się zabawniej, gdy swoją historię opowiada nam Michał Piotrowski, gdański rzecznik prasowy.
- Jakieś trzy lata temu umówiliśmy się z kolegą, że zagramy przed dzieciakami rolę Mikołaja. On u nas, a potem ja pojadę do niego. Przyjechał, wręczył prezenty, „młodemu” bardzo się podobało. No i mówię: To teraz cię odprowadzę Święty Mikołaju. Zeszliśmy przed blok, kolega wyskakuje z ciuchów Mikołaja i odjeżdża autem, żeby być w domu wcześniej. Ja sobie zrzuciłem paczki na taki murek przy aucie i się przebieram. Kurtka, potem spodnie. Ze spodniami było ciężko, bo spodnie na spodnie – opisuje nam rzecznik prasowy (tutaj oczywiście w cywilu).
- Kiedy tak starałem się w nie wbić, postękując i podskakując, patrzę, a na balkonie w bloku obok stoi chłopczyk. I mi się przygląda. I mówi do mamy: „Tam jest Mikołaj, ale co on robi?!” Cóż było robić, krzyknąłem: „Ho ho ho!” Pomachałem mu, zapytałem, czy był grzeczny. Powiedziałem mu, żeby czekał, bo zaraz i do niego przyjadę.
Robota Świętego Mikołaja nie jest więc łatwa, ale na szczęście...
- Jadę samochodem do kolegi, jak się umówiliśmy. Wigilia, puste ulice. Ja w stroju Mikołaja. Myślę sobie: Jestem wigilijnym Mikołajem, to niezwykłe i dość wyjątkowe. Stoję na światłach, gdzieś na Chełmie. Podjeżdża drugie auto i kto w nim siedzi? Oczywiście Święty Mikołaj!
- I była walka między Mikołajami? - trochę mnie ponosi.
Z pewnością byłoby ciekawiej, ale nie – uśmiecha się mój rozmówca. - Pomachaliśmy do siebie. I każdy pojechał do swoich dzieci.