Autor: p.olejarczyk, Data publikacji: 2015-01-11 13:29:00
Niektórzy mylą ich z radnymi miasta, inni z urzędnikami, są tacy, którzy wyzywają od darmozjadów. Na szczęście nie brakuje też osób, które potrafią docenić ich zaangażowanie. Dzielnicowi radni z Oruni kończą właśnie swoją czteroletnią kadencję.
Gdyby zapytać oruniaków o radnych dzielnicowych z Oruni, wielu mogłoby mieć problem z podaniem jakiejkolwiek odpowiedzi. Urzędnicy? Radni miejscy? A może to „Ci” z portalu MojaOrunia? Radni, bezradni? A to pewnie Ci, którzy nawet na Oruni nie mieszkają!
Nic oczywiście z tego się nie zgadza. Bo to ani urzędnicy, ani radni miejscy, ani dziennikarze naszego portalu. Chociaż nie mają takich uprawnień jak np. radni miejscy, to tak kompletnie bezradni nie są. I wszyscy z nich to mieszkańcy tej właśnie części Gdańska.
Liczby opowiadają takie historie:
- 15 radnych dzielnicowych, 14 z nich to mieszkańcy Oruni, jeden to mieszkaniec Św. Wojciecha.
- Ponad 1300 dni kadencji Rady Dzielnicy z Oruni.
- Kilkaset skierowanych do urzędników pism, setki interwencji.
I tak nieco „pudelkowo”: Trzy śluby, piątka dzieci, kilka pogrzebów. To również historia oruńskiej Rady Dzielnicy w ostatnich czterech latach.
Wracamy do interwencji.
- Interweniowaliśmy w sprawie przerwanego w połowie remontu Żuławskiej, przesuwanego przez GIWK remontu Raduńskiej, przez trzy lata naciskaliśmy na miasto w temacie rewaloryzacji Parku Oruńskiego, sprowadziliśmy linię N1 na ul. Małomiejską, doprowadziliśmy do likwidacji kilku nielegalnych wysypisk śmieci – wymienia kilka z takich interwencji Mateusz Korsztun z Zarządu Rady Dzielnicy „Orunia-Św. Wojciech-Lipce”.
I setki mniejszych: niedziałające latarnie, dziury w drodze, przerośnięte krzaki, zniszczone chodniki.
Te i inne bolączki zgłaszali mieszkańcy Oruni na dyżurach Rady Dzielnicy w Gościnnej Przystani na Oruni. Dyżury wystartowały w 2011 roku i z czasem zaczęło na nie przychodzić więcej oruniaków. Chociaż frekwencja nigdy nie powalała tutaj na kolana.
Tematem numer jeden dla Rady Dzielnicy w tej kadencji były oczywiście przejazdy kolejowe na Oruni. Pisma, spotykania z politykami, zbieranie podpisów – radni dzielnicowi, z których zdecydowana większość nie dostaje żadnych pieniędzy i działa społecznie, nieźle się tutaj napracowali.
Tak jak i inne rady dzielnicy w Gdańsku, także i ta z Oruni dysponowała własnym budżetem. Pieniądze pochodziły z miejskiego budżetu i radni dzielnicowi mogli je rozdysponować (oczywiście według określonych procedur i obostrzeń) według własnych upodobań. Przez cztery lata suma ta wyniosła ponad 225 tysięcy złotych.
- Poprawa bezpieczeństwa pieszych, mała architektura (ławki, kosze, stoły do gry w szachy, tablica na ulotki), festyny i zawody sportowe, paczki świąteczne dla dzieci, plac zabaw w Świętym Wojciechu – Korsztun wylicza niektóre ze sfinansowanych w ten sposób działań i inwestycji Rady.- Organizowaliśmy pchli targ, turnieje sportowe, zajęcia sportowe z młodzieżą oraz wspieraliśmy lokalne festyny i świetlice - dodaje radny.
Przez cztery lata miasto wydało też kilkadziesiąt tysięcy złotych na uposażenia dla Zarządu Rady Dzielnicy. Lokalne prawo mówi, że przewodniczący Zarządu Rady otrzymuje 600 złotych miesięcznie, jego zastępca i przewodniczący Rady – po 300 złotych.
W najbliższy piątek odbędzie się ostatnia sesja Rady Dzielnicy. Następne wybory odbędą się najprawdopodbniej w marcu. Do tego czasu funkcjonuje tylko stary Zarząd Rady. - Dalej będziemy przyjmować sprawy, pilnować urzędników, pisać pisma, czy chodzić na spotkania – zapewnia Korsztun.
Za kilka miesięcy następne wybory i w zależności od frekwnecji, nowa Rada powstanie, lub nie. Zdaniem Korsztuna, kolejna kadencja Rady Dzielnicy na Oruni jest potrzebna. Wciąż jest wiele spraw do załatwienia.
- Dopilnowanie rewitalizacji Dzielnicy, dalsza walka o bezkolizyjny przejazd i zmianę myślenia, że Orunia jest dzielnicą drugiej kategorii oraz załatwianie tych mniejszych spraw, nie zawsze widocznych – mówi.