Autor: p.olejarczyk, Data publikacji: 2015-03-15 17:11:00
Znana w Polsce pisarka Hanna Cygler w swej najnowszej książce "Złodziejki czasu" zawarła całkiem pokaźny wątek oruński. Dzielnica jawi się tutaj wprawdzie jako raj dla wszelkiej maści żulerki, ale autorka przekonuje, że ta część Gdańska ma absolutnie wyjątkowy klimat i spory potencjał do wykorzystania.
Przygotowując się do napisania książki „Złodziejki czasu”, wybrała się Pani na spacer po Oruni...
Hanna Cygler, autorka książki "Złodziejki Czasu": Z koleżanką Ewą (Ewą Ściubeł, oruńską blogerką Yuką – przyp. aut.).
W Pani książce Orunia jest opisywana mniej więcej tak: menele, pijacy, denaturat, jabole, ktoś kradnie prąd, wulgarne graffiti, brudne śmietniki. Taką Orunię Pani zobaczyła?
Trochę też. Chciałam pokazać charakter przynajmniej części dzielnicy. Ale prawdą jest, że Orunia ma fantastyczny klimat. Jakbym go tu nie dostrzegła, nie byłoby sensu pisania...
Przeszła się pani tylko po Serbskiej, ulicy, która występuje w Pani książce?
Jestem gdańszczanką i wszystkie dzielnice dość dobrze znam. Na Orunię przyjeżdżałam, jak Pana jeszcze na świecie nie było. Chodziłam do Kina Kosmos, przyjeżdżałam tu z Brzeźna. Powiem Panu, że bardziej lękałam się wtedy Nowego Portu niż Oruni.
Ktoś z tej dzielnicy, kto przeczyta Pani książkę, może powiedzieć, że znów poszło w świat, że Orunia to nic więcej jak tylko menelownia, pijacy i żury w bramach...
Orunia nie jest pierwszą dzielnicą, którą się zajmuję w swoich książkach. Ich akcja toczy się w Gdańsku. Przede wszystkim zaczęłam od Brzeźna, ponieważ jestem brzeźnianką. I tu ludzie mogli mieć największe uwagi, że pokazuję Brzeźno tak, a nie inaczej. Nie spotkałam się jednak nigdy z zarzutami, mieszkańcy raczej uważali, że tak to właśnie wygląda. Zresztą ja Brzeźno nieco w swoich książkach pozmieniałam. Oprócz Brzeźna zastanego, bawiłam się w „development”, zagospodarowałam tę dzielnicę na swój sposób.
Trochę tak jak Orunię w „Złodziejkach czasu”. W książce nie oszczędza Pani tej dzielnicy: pożary, wybuchy, przestępcze porachunki.
Ale to wszystko ma też inny wymiar. To właśnie na Oruni bohaterka odnajduje autentyczne relacje międzyludzkie i spokój, którego nie znalazła w domku w Sopocie, z wykrochmalonymi serwetkami. O czymś to świadczy.
Czy któraś z oruńskich postaci w Pani książce jest prawdziwa?
Są fikcyjne.
Podobał mi się na przykład brodacz, który spaceruje po Oruni w samych kalesonach...
Kogoś takiego akurat widziałam. Takich ludzi można spotkać wszędzie.
I jest jeszcze opowieść o dawnej Adrii i lilipucie, który biegał po bufetowej ladzie i nalewał alkohol...
To jest prawdziwa historia. Siedziałyśmy kiedyś z Ewą w oruńskiej Kuźni. Przysiadł się do nas pan, stary orunianin, i zaczął tę historię opowiadać. Ni z tego, ni z owego, tak po prostu. Opowieść była tak pasjonująca, że trudno było z niej nie skorzystać. Zresztą, w książce to i tak jest tylko malutki kawałek tej historii. Wiadomo, że to nie jest książka o Oruni. Ona jest tutaj tylko tłem. Ale, jak sądzę, ważnym.
Wątkiem, który przewija się przez całą książkę, jest historia Żorża, rosyjskiego żołnierza. Jego pierwowzorem jest prawdziwa postać, która została opisana na blogu orunianki, prawda?
Sądzę, że nieco inaczej go przedstawiłam. Jako autorzy słyszymy różne historie, czerpiemy różne inspiracje. Nie musimy prowadzić historii w taki sam sposób, w jaki została nam ona opowiedziana. Pisarz ma tutaj dużą dowolność.
Słyszałem, że książka „Złodziejki czasu” może doczekać się ekranizacji?
Cała książka nie. Pracujemy z Joanną Jodełką nad scenariuszem do serialu. Na podstawie wybranych wątków z książki. W ciągu pół roku być może będzie już wiadomo, kiedy taki serial mógłby wystartować.
A w jakiej telewizji?
Tego nie mogę zdradzić.
Ponoć chodzi Pani po głowie pomysł zorganizowania na Oruni imprezy z autorami książek kryminalnych, swoistego festiwalu.
Orunia jest świetną dzielnicą. Mówiło się zawsze, że najgorsze dzielnice w Gdańsku to Orunia, Brzeźno i Nowy Port. Dlaczego nie wykorzystać takiej etykietki i nie stworzyć tutaj czegoś na kształt takiej imprezy? Kryminalna Orunia, czemu nie!
Kto miałby to zorganizować?
Ja tego nie zrobię. To zadanie dla aktywistów z tej dzielnicy. Ktoś musi nad tym popracować, to fajny pomysł, autorów kryminałów w Gdańsku i w Polsce nie brakuje. Można ich zaprosić i zrobić naprawdę ciekawą imprezę. W dzielnicy, która ma klimat. Ma stare budynki, piękną Kuźnię, warty odwiedzenia Park Oruński.
I nieszczęsny przejazd kolejowy na Oruni, który również pojawia się w Pani książce.
Jak pisałam książkę, to oczywiście śledziłam wszystkie informacje o Oruni. Sama doświadczyłam tego przejazdu we wcześniejszych latach, bo woziłam tutaj syna na lekcje fizyki. I już wtedy musiałam wyczekiwać swoje na szlabanach. I teraz sobie myślę: Boże, tyle lat i nic się nie zmieniło. Miałam nawet luźny pomysł, by pod szlabanem utworzyły się jakieś biznesy. Sprzedaż kiełbasek, różne punkty rozrywki. Oczywiście żartuję.
Muszę Panią oczywiście spytać o przyszłe plany. Nad jakimi książkami Pani teraz pracuje?
Kończę książkę, która dzieje się w XIX-wieku i jest to druga część historii, która ukazała się „W cudzym domu”. Część akcji toczy się w XIX-wiecznym Gdańsku i Sopocie.
A inne książki? Ma Pani na celowniku już następną dzielnicę?
Z dzielnicami jest problem. Bo w moich książkach wiele już wykorzystałam: Jelitkowo, Przeróbka, Dolne Miasto, Orunia, Brzeźno...
W Gdańsku dzielnic jest ponoć 34, trochę więc ich jeszcze zostało. Na przykład południowe dzielnice Gdańska, takie Ujeścisko, gdzie mieszkam. Tylko o czym tam można pisać? O nowych „Biedronkach”?
Ha! „Morderstwo w kasie nr 5”.
Widzę, że będziemy pierwszym portalem, który podał tytuł Pani nowej książki. A tak już bardziej serio, czy tak poczytna pisarka jak Pani może żyć w Polsce tylko z pisania?
Jak startowałam z moim pisaniem, to trzy pierwsze wydawnictwa, z którymi współpracowałam zbankrutowały...
Ale nie, że przez Panią?
Nie (śmiech). Straciłam 10 książek i w życiu nie zaufam przekonaniu, że mogę żyć tylko z pisania. Mam pracę, z której się utrzymuję i dzięki temu mogę być niezależna.
Pani książki czytają również mężczyźni?
Czytają, ale się do tego nie przyznają.
Nie przyznają?
Może i przyznają, ale nie publicznie. Znam wiele historii, jak to żony opowiadają, jak to w tajemnicy ich mężowie czytają moje książki gdzieś w garażu.
Ma Pani jednak wielu oddanych czytelników. Jaki był najdziwniejszy mail, list, który Pani dostała od wielbiciela, lub wielbicielki?
Kiedyś zgłosił się do mnie pan na Facebooku, który powiedział, że on chce tylko tak usiąść w kąciku przy mnie i przyglądać się mojemu procesowi twórczemu.
Co Pani mu odpisała?
Nie odpisałam, mógł się za to na mnie obrazić.
Gdzie w najbliższym czasie czytelnicy będą mogli się z Panią spotkać?
W najbliższym czasie niestety nie będzie takich spotkań w Trójmieście. Niedługo jadę na Lubelszczyznę, później na Kielecczyznę, potem Podkarpacie i jeszcze rejon Bydgoszcz. W Gdańsku nic się nie szykuje.
Co lubi czytać znana pisarka? Trzy książki, które w ostatnim czasie Pani przeczytała to...
Urzekła mnie „Analfabetka, która potrafiła liczyć” Jonassona. Rewelacja. Akurat czytam „Beksińscy. Portret podwójny”, świetnie napisana biografia. Przeczytałam także „Milczący zamek” Kate Morton, by zobaczyć co piszą zagraniczne autorki kobiecej literatury.
Dziękuję za rozmowę.