Autor: p.olejarczyk, Data publikacji: 2015-06-06 12:35:00
„Ale on – mięsak – był silniejszy ode mnie i osłabiał mnie z każdym dniem. Nie poddałam się, to nie mój czas, chcę żyć” - to fragment wzruszającej książki (w artykule publikujemy wybrane wspomnienia), która Alicja Oleńska, chora na nowotwór orunianka zaczęła pisać parę miesięcy temu. Nie zdążyła jej skończyć. Kilka dni temu ta dzielna kobieta odeszła z tego świata. Pogrzeb Alicji odbędzie się w środę o godzinie 14 na cmentarzu św. Ignacego.
O Alicji Oleńskiej pisaliśmy kilkukrotnie. Opisaliśmy jej zmagania z nowotworem. Pisaliśmy o wspaniałej, zorganizowanej przez rodzinę, przyjaciół i znajomych pani Alicji akcji „Kokosy na Włosy”. Z młodą, bo wówczas niespełna trzydziestoletnią orunianką rozmawiałem też, kiedy udało jej się spełnić marzenie, czyli kiedy za sprawą „Kokosów” dostała perukę z prawdziwego zdarzenia. Ostatni raz zamieniliśmy kilka zdan, kiedy pani Alicja organizowała w Gościnnej Przystani pchli targ dla oruniaków.
Wiadomość o śmierci pani Alicji to przerażająco smutna wiadomość. Gdy dwa dni temu na naszym Facebooku umieściliśmy krótką informację o śmierci orunianki, w komentarzach pod postem zaroiło się od pełnych współczucia wiadomości.
Wyrazy współczucia składa także nasza redakcja. Rodzinie pani Alicji i jej przyjaciołom.
Pan Robert, mąż pani Alicji poinformował nas o pogrzebie. - Pożegnamy Alicję w środę 10 czerwca. Msza święta odbędzie się o godzinie 13:00 w kościele parafii św. Jana Bosko, przy ulicy Gościnnej 15. Pogrzeb odbędzie się o godzinie 14:00 na cmentarzu św. Ignacego, przy ulicy Brzegi.
Dzięki uprzejmości męża pani Alicji, publikujemy również fragmenty książki, którą parę miesięcy temu zaczęła pisać jego żona. Momentami to naprawdę wzruszająca lektura.
Pani Alicja zdążyła napisać 23 strony. Publikujemy fragmenty tej książki.
Wybrane fragmenty książki Alicji Oleńskiej
„W wieku około trzydziestu lat, gdy mocno szłam przez Świat, gdy marzenia stawały się rzeczywistością a moja energia przekuwała słowa w czyn… gdy moja córka pierwszy raz wypowiedziała słowa „mama”, pojawiło się coś, z czym zdawało mi się, mogę walczyć sama, wierząc, że dam radę. Ale on – mięsak1 - był silniejszy ode mnie i osłabiał mnie z każdym dniem. Nie poddałam się – „to nie mój czas - chcę żyć…!"
"(...)Pierwsza myśl dotyczyła mojej 2-letniej córki. Pomyślałam, że jest zbyt mała, aby zostać bez mamy. Nie mogłam pogodzić się z tym, że nie zobaczę, jak idzie do przedszkola i szkoły, nie poznam jej pierwszego chłopaka. Szybko zrozumiałam, że nie chcę, aby mnie jako matkę to wszystko ominęło, dlatego bardzo szybko przyszło otrzeźwienie (...)”
"(...)Pierwszy miesiąc choroby przeleżałam w szpitalu. Wówczas w naturalny sposób miałam ograniczony kontakt z córką. Kiedy mąż golił mi włosy, mówiła „mamusiu ładnie wyglądasz”, ocierała mi łzy. Z jej perspektywy nie zmieniło się wiele. Rozmawiała na mój temat ze swoimi rówieśnikami. Starła mi się pomagać – nosić zakupy, podać szklankę wody. Była i jest bardzo troskliwą dziewczynką. Rozumiała to, że mama nie może się z nią pobawić i nie ma siły jej nosić. Cały czas starałam się być bardzo blisko niej i funkcjonować jako mama. Starałam się normalnie funkcjonować. W pierwszym okresie choroby, gdy dostawałam pierwsze „chemie”, funkcjonowałam tak jak wcześniej. Robiłam zakupy, sprzątałam, zajmowałam się dzieckiem i jeździłam autem. Wówczas wiele osób nie wiedziało, że jestem chora. Z czasem mój stan zaczął się pogarszać. Miałam problemy z takimi codziennymi czynnościami jak wzięcie prysznica czy zmywanie naczyń. Przyprawiało mnie to o zadyszkę (...)”
"(...)Zawsze chciałam robić wszystko w pojedynkę. Teraz niestety jestem zdana na rodzinę i przyjaciół. Mąż wozi mnie na wózku inwalidzkim. Moja rodzina też nie chce zostawiać mnie samej w domu. Codziennie jest ktoś, kto się mną opiekuje. Wsparcie otrzymuję również od mojej sąsiadki, która gotuje mi obiady. Kiedy jest taka potrzeba, zajmuje się też moją córeczką Kają(...)”
" (...)Z cyklu „ciekawostki” powiem Wam, że już od samego początku choroby stosuję alternatywną, naturalną, domową terapię – kototerapię :) Jak tak spojrzę wstecz, moja Kitka jeszcze zanim wykryto u mnie chorobę często kładła się na mnie w określonych miejscach (udo i klatka piersiowa) i „wibrowała”. Było to dla mnie nieco dziwne, że kot wdrapuje się na moją pierś w środku nocy. Teraz, kiedy wiem już, że wybiera ona właśnie te chore miejsca, pozwalam jej na to. Podobno zwierzęta wyczuwają choroby i tym swoim „wibrowaniem” wyciągają złe fluidy. No cóż, trzeba chwytać się każdej metody ;) (...)”
"(...)Lekarze rozpisali mi 10 naświetlań – codziennie musiałam dojechać do Akademii, wejść do kabiny, rozebrać się, ułożyć na takim idealnie dopasowanym do mnie materacyku podtrzymującym na maszynie do naświetlania, przeurocza Pani albo Pan technik musiał jeszcze ułożyć mnie idealnie zgodnie z rysunkiem na klacie i rozpoczynało się naświetlanie. Najpierw jakieś 2-3 minuty od góry, później 2-3 minuty od dołu i koniec. Sama chwila, kiedy przekazywane są wiązki promieniowania to tylko charakterystyczne buczenie a raczej bzyczenie tego urządzenia i nic więcej, nic nie czuć, nic nie widać, ot tak po prostu leżałam sobie. Leżałam sobie i rozmyślałam – wyobrażałam sobie jak komórki nowotworowe znikają z mojego serca i płuca, jak obumierają, uwalniają serce, jak od razu lepiej mi się oddycha, mówi, chodzi, biega, jak po prostu staję się zdrowa. Wytrwałam do 8 naświetlań, dwóch ostatnich nie dostałam, bo byłam już za słaba. Od dwóch tygodni męczy mnie mega zgaga spowodowana prawdopodobnie grzybicą albo poparzeniem przełyku przez lampy :/ Nie mogę normalnie jeść ani pić, znowu chudnę, kondycja zerowa, tętno 130 uderzeń na minutę, bóle w płucach, bóle w udzie, odleżyny na tyłku, same przyjemności… Cierpliwie czekam aż mi to wszystko przejdzie. Podobno na efekt całej radioterapii trzeba będzie poczekać ok. 6 tygodni, po tym czasie trzeba będzie zrobić tomografię i sprawdzić czy rzeczywiście komórki nowotworowe odsunęły się od serca i uwolniły nieco płuco(...)”
"(...) Rozpoczęłam delikatną rehabilitację – dobija mnie już to, że nie mogę samodzielnie się poruszyć gdzieś dalej. Mam dość wózka inwalidzkiego, chcę chodzić o własnych siłach! Przeszkadza mi w tym jak na razie okropny ból nogi tzn ucisk guza w udzie (wydaje mi się, że guz ostatnimi dniami urósł i naciska na jakiś nerw, przez co nie mogę nawet stanąć na lewą nogę). Ale w samodzielnym poruszaniu przeszkadza mi też niewydolność serca i zwiotczałość mięśni. Przez to, że ciągle leżę albo siedzę moje mięśnie praktycznie nie istnieją – może znacie jakieś proste ćwiczenia, które bym mogła sobie robić w domu np. oglądając TV, albo leżąc w łóżku? Będę wdzięczna za wszelkie wskazówki. Bo ja jeszcze będę samodzielna, będę sama chodzić, będę jeździć autem, pójdę na imprezę, pójdę na shopping i na cokolwiek jeszcze przyjdzie mi ochota. Będzie tak, zobaczycie!(...)”
"(...)Jak postanowiłam, tak zrobiłam. Wzięłam się w garść. No nie ukrywam, że było mi łatwiej to zrobić, bo i poczułam się lepiej – kondycja mi się nieco poprawiła, już nie mam zadyszki po zrobieniu 5 kroków do łazienki… Po prostu przyszedł dzień, kiedy otworzyłam rano oczy i stwierdziłam, że nawet nieźle się czuję. Jakoś mnie nic nie bolało, zniknęła uporczywa zgaga spowodowana popaleniem przełyku podczas radioterapii, mogłam normalnie zjeść śniadanie bez bólu i kombinowania jak tu przełknąć i co, żeby jak najmniej bolało. No stał się chyba jakiś cud! Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym od razu nie chciała wykorzystać tego pięknego stanu. Wzięłam więc męża za fraki, kulę do ręki(wózek na wszelki wypadek nadal jeździ z nami w bagażniku, ale już staram się go nie używać) i……na shopping!!! Po raz pierwszy od kilku miesięcy miałam w ogóle ochotę wyjść z domu i to jeszcze do galerii pooglądać szmatki. To pierwsze wyjście oczywiście było jeszcze bardzo ostrożne i niestety skończyło się na wózku, ale jednak, coś się ruszyło, jest postęp :) (...)”
"(...) Wiosna tuż tuż, czuję to w kościach i nie mogę się doczekać! Już planujemy z Robertem wyjazd na jakiś romantyczny weekend połączony ze strefą relaxu – ot tak dla czystej przyjemności, żeby odpocząć, może trochę zapomnieć i odciąć się od tych złych, bolesnych i frustrujących chwil, które nas tak bardzo przytłoczyły ostatnimi miesiącami. Było bardzo ciężko i tak sobie myślę, że zasłużyliśmy – oboje – na chwilę przyjemności… (...)”