Afera na Dworcowej... i nie tylko
Autor: p.olejarczyk, Data publikacji: 2010-01-28 11:16:00
„Dobrze panu radzę, niech pan nie tyka tej sprawy” – takie słowa usłyszałem, dzwoniąc do jednej z firm ochroniarskich w Gdańsku. Cóż to za aferę odkryłem?
Zaczęło się od komentarza jednego z naszych czytelników. 21 stycznia pod artykułem „Gdzie jest właściciel? Śledztwo trwa” pojawił się taki wpis: „ Mam pytanie innej natury, co robi Agencja Ochrony której samochód został podpalony w drugie święto Bożego Narodzenia przy ulicy Dworcowej na Oruni i stoi tam do dnia dzisiejszego nie pojmuję dlaczego nikt się tym nie interesuje, to nie jest bezpłatny parking. Co robi szef tej ochrony, może by kogoś tym zainteresować.”
Wizja lokalna
Najpierw jednak zainteresowaliśmy się tą sprawą sami. Kilka dni później poszedłem pod wskazany wyżej adres. Przed kamienicą wśród innych samochodów dostrzegłem zaparkowanego srebrnego lanosa. Już na pierwszy rzut oka widać było, że auto stoi w tym miejscu od dłuższego już czasu. Samochód był niemalże całkowicie zasypany śniegiem. Spod grubej „czapy” białego puchu dało się jednak dostrzec reklamę jednej z firm ochroniarskich. Śladów podpalenia nie zauważyłem.
Następnego dnia zadzwoniłem do źródła – firmy „wytatuowanej” na opisanym wyżej samochodzie. Nikt sprawy nie znał, obiecano jednak całą sytuację wyjaśnić. Poproszono mnie o telefon za godzinę.
Pitbull o „warszawce”
Wyjaśnienie tej „afery” okazało się nad wyraz osobliwe. Sekretarka (inna niż ta, z którą rozmawiałem wcześniej) stwierdziła krótko, że ona sprawy nie zna. Moje pytania podsumowała krótko:
- Niech się pan nie interesuje tą sprawą. Dobrze radzę, jeśli nie chce pan zdenerwować ludzi z Warszawy, to lepiej tego nie tykać.
Trudno nawet skomentować absurdalność całej sytuacji. Poczułem się jak rasowy dziennikarz śledczy, któremu udało się trafić na trop czołowej afery III czy IV RP i przy okazji nadepnąć „warszawce” na odcisk.
Będąc tak blisko dotarcia do Prawdy, wykręciłem kierunkowe dwie dwójki i chwilę później rozmawiałem już z wiceprezesem tej firmy. Ten, wysłuchawszy mojej historii, nie krył zdziwienia i zażenowania zachowaniem swojej pracownicy. Obiecał sprawę zaraz wyjaśnić.
Robi się normalnie
I słowa dotrzymał. Udało się ustalić, że samochód faktycznie należy do jednego z pracowników firmy. Pod koniec grudnia ochroniarz przyjechał na interwencję na ulicę Dworcową. Wysiadł z samochodu i skierował się do pobliskiego budynku. Kilkanaście minut później rozdzwoniła się jego komórka. Telefonowała policja z informacją, że właśnie... udało im się ugasić jego samochód. Straty nie były na szczęście poważne – ogień zniszczył niewielką część karoserii. Właściciel nie był jednak w stanie uruchomić auta. Zostawił go więc na Dworcowej. Chciał on uszkodzony samochód przetransportować do mechanika wcześniej, ale... jakoś brakowało czasu i chęci.
Po naszym telefonie czas i chęci się znalazły. Obiecano nam, że samochód trafi tam, gdzie jego miejsce – do warsztatu. Poproszono nas i zarazem mieszkańców ulicy Dworcowej o jeszcze chwilę cierpliwości. W przyszłym tygodniu auto ma zniknąć spod kamienicy.
Z naszych informacji wynika, że sprawców podpalenia nie udało się ustalić. Straż Miejska zainteresowała się sprawą dopiero po naszych telefonach. Jak informują pracownicy tej ostatniej instytucji, nikt im wcześniej tego problemu nie zgłaszał.
Bo tutaj jest jak jest?
Ot i cała historia. Gdyby nie „ostrzegawcze” sygnały od pani sekretarki, która ponoć za zachowanie dostała od swoich przełożonych słowną reprymendę, niniejszy artykuł byłby niczym więcej niż krótką informacją. A tak zrobił się z tego długi wpis i to na dodatek z quasi refleksją.
Jak to możliwe, że w jednej z większych firm ochroniarskich odbiera telefony od klientów osoba, która żywcem przypomina relikt z poprzedniej „tyłem do petentów” epoki? Jak to możliwe, że nadpalony i przysypany całkowicie śniegiem samochód stoi sobie w centrum dzielnicy przez ponad miesiąc w najlepsze? No i jak to możliwe, że nikt tego nie zgłasza odpowiednim służbom? Być może jest tak, ponieważ:
a. biurokratyczne skamieliny są wszędzie, nie jest to nic wyjątkowego,
b. przyzwyczailiśmy się do takich widoków, to co za oknem to nie nasze...,
c. a tam, i tak nie przyjadą...
A może Państwo znają inne odpowiedzi?