Autor: p.olejarczyk, Data publikacji: 2009-06-08 10:50:00
Zaczęło się od ogłoszenia o pracę, skończyło na brutalnym napadzie. Przestępca jest już w rękach policji. Widzi całą sprawę zupełnie inaczej niż jego ofiara.
Na początku maja 24-letnia studentka umieściła w jednej z gazet ogłoszenie, że poszukuje pracy. Po trzech tygodniach zadzwonił do niej mężczyzna. Zaoferował pracę w hurtowni. Wszystkie szczegóły miały zostać omówione podczas bezpośredniego spotkania. Para umówiła się na przystanku autobusowym na Trakcie Św. Wojciecha. Stamtąd wspólnie mieli udać się do hurtowni. Ta – według słów mężczyzny – miała leżeć kilkaset metrów dalej. Aby skrócić spacer, przewodnik zaproponował drogę na skróty, która wiodła poprzez pobliskie pole. Studentka szła przodem, za nią szedł jej „pracodawca”. W pewnym momencie mężczyzna rzucił się na kobietę. Powalił ją na ziemię i zaczął dusić paskiem. 24-latce udało się jednak wyrwać napastnikowi. Zaczęła wzywać pomocy. Jej oprawca rzucił się do ucieczki.
Kobieta wezwała policję. 24-latka długo nie mogła dojść do siebie. Była przekonana, że właśnie udało jej się uniknąć najgorszego. Na komisariacie, studentka podała dokładny rysopis napastnika. Dzień później kryminalni z Oruni natrafili na jego trop. Sprawcą napadu okazał się 39-letni Marek K.
- Zatrzymany przez nas mężczyzna tłumaczył się, że nie miał zamiaru nikogo skrzywdzić. Chciał „tylko” zabrać torebkę. Być może jest to jego linia obrony, tak aby nie został mu postawiony zarzut usiłowania zabójstwa – mówi Karol Łapiński, komendant Komisariatu Policji na Oruni.
Marek K. jest bezrobotny od 5 lat. Na pomysł napadu wpadł podczas... przeglądania ofert pracy.Jeżeli zostanie postawiony mu zarzut usiłowania zabójstwa, 39-latkowi grozi nawet dożywocie. Górne „widełki” rozboju to 12 lat pozbawienia wolności.