Autor: f.botor, Data publikacji: 2010-02-21 12:38:00
Sad przy ul. Platynowej jest urokliwym miejscem, ale przysparza kłopotów okolicznym mieszkańcom.
Ktoś powinien zrobić z tym miejscem porządek
Dlaczego ul. Platynowa urywa się na wysokości nr 13, żeby 150 metrów biec dalej swoim torem, wiedzą wszyscy okoliczni mieszkańcy. Na tej wysokości znajduje się zaniedbany i przez nikogo nieutrzymywany sad. Tuż koło szkoły podstawowej i gimnazjum, pod oknami mieszkalnych domów znajdują się gęsto posadzone i zdziczałe jabłonie, śliwy i grusze. Swoista enklawa dla wszelkiego rodzaju miłośników tanich napojów wyskokowych, a dla dzieci atrakcja bez względu na porę roku. Pomimo faktu, iż sad między ul. Platynową a Raduńską istnieje dłużej niż okalające go osiedle, mieszkańcy nie są zadowoleni z tego sąsiedztwa.
- Dobrze byłoby go zagospodarować – mówi pan Franciszek Darkowski, mieszkaniec sąsiedniego bloku. - Przede wszystkim jest to teren poza jakąkolwiek kontrolą. Gęste drzewa skrywają alkoholików i bawiące się tam dzieci. To nie jest dobra mieszanka. Słyszałem, że były tam jakieś kradzieże.
- Utrudnia komunikację – mówi Marcin Walas, pracownik pobliskiego sklepu. - Rozdziela Platynową na dwie części. Bardzo często ludzie podjeżdżają do sadu i stają zdezorientowani szukając kolejnych numerów ul. Platynowej.
- Męczące są pijackie okrzyki dobiegające czasami z parku – narzeka mieszkająca tuż obok pani Jolanta.
- Przecież na skróty przez ten park chodzą dzieci do szkoły – opisuje Janina Osowska, pracującą w sklepie obok. - Widok pijących ludzi nie jest dla nich budujący. Ktoś powinien zrobić z tym miejscem porządek.
Nie było nas był sad
Spółdzielnia zaczęła oddawać do użytku pierwsze bloki na tym terenie w 1989 roku. Wtedy istniejące tutaj gospodarstwo prężnie funkcjonowało. Pośrodku sadu stał dom i pomieszczenia gospodarcze. Właściciel o nazwisku Chodkowski zmarł mniej więcej trzy lata po tym, jak wokół powstały spółdzielcze bloki. Od tego momentu gospodarstwo zarządzane w międzyczasie przez syna właściciela zaczęło podupadać. Płot i niektóre elementy domu zostały rozebrane przez złomiarzy. Kilka lat później z domu zostały już tylko gruzy, a nieogrodzony teren zyskał nowych bywalców.
- Nasz problem polega na tym, że prawo do tego terenu posiada przynajmniej kilku współwłaścicieli i spadkobierców – tłumaczy Bogdan Jasiński, wiceprezes Spółdzielni Mieszkaniowej „Orunia”. - Najprościej mówiąc przez długi czas nie mogliśmy skontaktować się ze wszystkimi. Dopiero całkiem niedawno udało nam się dotrzeć do kogoś, kogo można uznać za przedstawiciela właścicieli tej posesji. Osoba ta mieszka w Niemczech. Wydawało nam się, że jesteśmy blisko porozumienia, ale ostatecznie do niego nie doszło. Na dzień dzisiejszy właściciel nie jest zainteresowany ani odsprzedaniem gruntu, ani inwestowaniem w niego.
Jak dowiedzieliśmy się w spółdzielni, sprawą interesuje się także Inspektorat Budowlany, który miał wysłać do właściciela pismo nakazujące uporządkowanie nieruchomości do końca zeszłego roku. Nic takiego się nie stało.
- Nawet jeśli żaden ze spadkobierców nie odpowiedział – mówi Władysław Wróbel, Powiatowy Inspektor Nadzoru Budowlanego – to pozostają jeszcze niekonwencjonalne możliwości działania. Jeśli teren stwarza zagrożenie dla okolicznych mieszkańców można na przykład wystąpić do sądu o ustalenie kuratora i wtedy wydać nakaz uporządkowania tego terenu.
Wiśnia jest wiśnia
Problemu nie widzą najczęściej korzystający z uroków sadu, którzy licznie przebywają tam mimo przedpołudniowej godziny i kilku stopni mrozu.
- Ten teren jest problemem dla mieszkańców? Panie, to, że ktoś komuś torbę wyrwał? Tak dzieje się w każdej dzielnicy, w każdym mieście. A jak tu wszystko zakwitnie, to aż przyjemnie jest. Jesienią złota i szara reneta jest, wiśnia jest, i śliwa nawet...