Autor: oksytocyna, Data publikacji: 2010-05-11 22:10:03
Nie wiem, jak to się stało, ale czas już nie jest po mojej stronie.
Pytanie o czas wolny nigdy nie nastręczało mi trudności, bo zawsze czas miałam. Jakkolwiek uporządkowane lub chaotyczne było moje życie, czas zawsze był. Zapełniany śmieciami, niepożytkami, trwał sobie integralnie w moim nieistniejącym grafiku życia. I nie było czasu, w którym zazdrościłabym sobie tego mnóstwa czasu kiedyś bardziej niż teraz.
Oświeciło mnie, że czas ma koniec. Biegnie sobie do pewnego punku, a potem go zupełnie nie ma. W perspektywie wieczności oczywiście bzdurą jest powyższe, bo czas jest, tylko się nieustannie zmienia. No więc mój zmienił się na tyle, że nie tylko go nie poznaję, ale czasem aż nie dostrzegam.
Jakie ma to przełożenie na codziennie moje działania? Przebudzam się z mechanicznego letargu nieopodal północy, gdy okazuje się, że czas iść spać, aby zaliczyć przynajmniej 6h snu. Po tym czasie nowy czas nieubłaganie się zaczyna i stary czas już minął, skończył się i nawet nie dał mi szansy...
Jaki z tego wniosek? Nic sie nie zmieniło od wieków, ani od tych kilkudziesięciu lat moich doświadczeń - czas płynie niezmiennie wg swoich praw i się nie skórczył, tylko to obsługa mojej energii życiowej zajmuje coraz dłużej. Czyli starość..., ale z :)