Prosimy o ciszę!

Autor: p.olejarczyk, Data publikacji: 2010-08-02 16:09:00

Przez ostatnie dwa miesiące policjanci z I Komisariatu zanotowali blisko 200 zakłóceń ciszy nocnej na terenie Oruni i Gdańska Południe. To naprawdę sporo – przyznają funkcjonariusze.

Cisza nocna to pojęcie, którego tak naprawdę nie precyzuje żadna ustawa. Regulowana jest więc ona indywidualnie – jej zakres mogą wyznaczać np. spółdzielnie mieszkaniowe czy wspólnoty lokatorów. Zwykle cisza nocna obowiązuje w godzinach 22 a 6 rano. Przyjęło się (tu też nie ma sztywnych zapisów), że podczas jej trwania poziom hałasu (w strefie zamieszkania) nie powinien przekraczać od 45 do 60 decybeli.

Hałas jest wszędzie
W praktyce nikt właściwie miernikiem hałasu się nie posługuje – ani osoby, zgłaszające zakłócenie ciszy nocnej, ani sami policjanci. Ci ostatni przyznają, że takich urządzeń w ogóle nie posiadają. Podczas interwencji, o tym czy wkraczać do akcji, czy też wrócić do radiowozu decyduje więc...ucho funkcjonariusza.
- W przypadku, kiedy zostajemy wzywani np. do głośnej, nocnej imprezy, wszystko jest jasne. Od razu wiemy, że mamy do czynienia z zakłóceniem ciszy nocnej. Ale podczas lata mamy też sporo wezwań, które już tak oczywistymi nie są – informuje aspirant Adam Orlikowski, asystent ds. prewencji kryminalnej nieletnich i patologii w oruńskim komisariacie. - Wiadomo ludzie śpią teraz przy otwartych oknach i niektórym z nich przeszkadza właściwie każdy hałas, który dobiega z zewnątrz. Wystarczy szmer rozmowy na osiedlowej ławce i już jesteśmy wzywani. Musimy reagować oczywiście na każdy przypadek zgłoszenia nam zakłócenia ciszy nocnej – dodaje.

A tych na terenie Oruni i Gdańska Południe było w te wakacje już blisko 200. O tym, że nie jest to mała liczba, świadczy też wcześniejsza statystyka - od początku roku do połowy czerwca policjanci z I Komisariatu zanotowali tego typu wykroczeń „tylko” nieco ponad 400.

Pouczenia, mandaty i wnioski
Według prawa osoba, która zakłóca ciszę nocną może być ukarana karą aresztu, pozbawienia wolności lub grzywny. Z reguły przy tego typu wykroczeniach policjanci dają najpierw pouczenie.
- Trudno, aby od razu karać mandatem osoby, które siedzą na ławce, spokojnie rozmawiają, są trzeźwe i słuchają poleceń policjantów. Najczęściej po takiej interwencji, sytuacja od razu się uspokaja i funkcjonariusze nie muszą już przyjeżdżać w to samo miejsce ponownie – opowiada Orlikowski.

Ale nie zawsze słowna reprymenda stróżów prawa wystarczy. Jeśli ona nie skutkuje, osoba, która zakłóca ciszę nocną może zostać ukarana 200-złotowym mandatem. Kiedy policjanci wzywani są do nocnej imprezy, takie mandaty mogą otrzymać wszyscy jej uczestnicy, nie tylko właściciel mieszkania.

Trzecim prawnym orężem, który w tym przypadku mają do swojej dyspozycji funkcjonariusze jest wniosek do sądu grodzkiego. Używany jest on np. w sytuacjach, gdy „imprezowicze” nie chcą wpuścić do mieszkania policjantów.
- Nie jest tak, że takie osoby są bezkarne. Funkcjonariusze jeszcze na miejscu sporządzają stosowny wniosek, spisują okoliczności i oczywiście adres zdarzenia. Osobę, która myślała, że oszukała policjantów, prędzej czy później czeka niemiła niespodzianka. Jest nią wezwanie do sądu – komentuje Orlikowski.

A tam „delikwent” może zostać ukarany już wyższą grzywną. W niektórych przypadkach zasądzany jest nawet areszt – oskarżony trafia za kratki na okres od 5 do 30 dni. Świadkami w tego typu sprawie są policjanci. Ale może być nim również osoba, która zgłosiła zakłócenie ciszy nocnej.
- Ktoś kto informuje nas o takim wykroczeniu, nie może pozostawać anonimowy. Dlatego dyżurny zawsze w takich przypadkach prosi o podanie imienia i nazwiska – informują stróże prawa.

Krytyka i tłumaczenia
Nie wszyscy jednak wierzą w dobrą prace policji. Ci, którzy krytykują stróżów prawa, zarzucają funkcjonariuszom lekceważenie wielu zgłoszeń – także i tych, dotyczących zakłócania ciszy nocnej.
- To nieprawda. Wszystkie, telefoniczne zgłoszenia są nagrywane, więc łatwo później sprawdzić, jak faktycznie zachował się dyżurny. Policjanci nie mogą sobie pozwolić na zignorowanie któregoś z wezwań – zapewnia Orlikowski.

Stróże prawa widzą za to inny, również często podnoszony przez mieszkańców problem.
- Chodzi o czas, w którym docieramy na miejsce zdarzenia. Są ludzie, którzy skarżą się, że przyjeżdżamy za późno. Ale proszę nas zrozumieć. Teraz w lecie zdarza się, że na naszym terenie mamy kilkanaście interwencji w ciągu nocy. Niektóre z nich dzieją się jednocześnie i to w oddalonych od siebie dzielnicach. Następne zgłoszenia muszą wówczas „stanąć w kolejce”, nie ma czasami po prostu innego wyjścia – wyjaśnia Orlikowski.