Taneczna, ale i niebezpieczna Capoeira, wymagające precyzji i refleksu Karate, nietypowy sposób przemieszczania się z miejsca na miejsce - Parkour. I jeden człowiek. Z Oruni. Nie tylko ćwiczy swoje umiejętności. Teraz chce ćwiczyć innych. Na swojej dzielnicy. Ktoś chętny?
Najpierw ćwiczył Karate – tu dorobił się niemal brązowego pasa. Później przyszedł czas na równie absorbujący Parkour – poruszanie się przez miasto już nigdy nie było takie samo.
Zamiast spacerować jak „normalni ludzie”, Łukasz i kilkuosobowa ekipa z Oruni wybrała zdecydowanie bardziej oryginalny sposób na przejście z „punktu A do B”. Skakanie na ściany, salta nad murkami, kręcenie się na drabinkach – najczęściej podobne ewolucje w ich wykonaniu można było zobaczyć w Śródmieściu i na Oruni Górnej.
Niekiedy grupa „atakowała” okolice Parku Oruńskiego. Czasem ktoś wzywał policję, niektórym popisy traceurów (tak nazywa się osobę uprawiającą Parkour) kojarzyły się z chuliganką i wandalami. Stróże prawa nie za bardzo jednak wiedzieli, za co w tym przypadku mają wręczać mandaty. Na krótkiej pogadance się kończyło, oruńska ekipa „przemieszczała” się nadal.
W tym ekstremalnym i podnoszącym adrenalinę bieganiu nie mogło być mowy o ochraniaczach. – Krępują ruchy – wyjaśnia Łukasz. Poważniejsze kontuzje omijały jednak członków ekipy. Szczęście opuściło Łukasza podczas egzaminów do Akademii Wychowania Fizycznego. – Poszło mi kolano. To była przewlekła sprawa. Wolałem zrezygnować z Parkoura i znaleźć coś, co mniej obciąża kolana – wyjaśnia Łukasz.
„Coś” udało się znaleźć bardzo szybko. I to na Oruni, początkowo treningi odbywały się w tutejszym Domu Kultury na ulicy Dworcowej. Od kilku lat Łukasz zdobywa umiejętności w Capoeirze. Ta wywodząca się z Brazylii sztuka walki często kojarzona jest… z tańcem.
- Na początku w ogóle tego nie rozumiałem. Dwóch facetów, otoczonych kołem ludzi, giba się jak małpy, skacze i udaje pajaców – uśmiecha się Łukasz.
Ale już na drugim treningu instruktor szybko wyprowadził go z błędu. Krótka walka z Łukaszem i ten ostatni w mgnieniu oka wylądował na macie.
- Capoeira tym różni się od innych sztuk walki, że nie jest statyczna. Jesteś cały czas w ruchu, twoją obroną są uniki. Nogi nabierają tutaj naprawdę sporej prędkości, siła kopnięć jest duża, niekiedy dochodzi do niebezpiecznych nokautów – tłumaczy mój rozmówca.
Łukasz zaczynał od pierwszego, szarego sznura (odpowiednik pasów w Karate). Na specjalnej uroczystości otrzymał przydomek: Fogo (ogień). Biorąc pod uwagę, że niektórzy muszą zadowolić się określeniami typu: Pardal (wróbel), czy Calango (jaszczurka), trafił całkiem nieźle. Obecnie w Capoeirze jest już na trzecim szczeblu – może dumnie dzierżyć sznur (cordo) żółto-pomarańczowy. Podobnych stopni wtajemniczenia jest tutaj kilkanaście. Ostatni, biały kolor zarezerwowany jest dla wielkich mistrzów Capoeiry. W Polsce jeszcze nikt nie dostąpił tego zaszczytu.
- Wszystkie trzy, „moje” dyscypliny wymagają poświęcenia, wysiłku i wyrzeczeń. Każda z nich uczy pokory, pokazuje, że zawsze możesz być lepszy w tym co robisz – komentuje mój rozmówca.
O tym będą mogli przekonać się również uczestnicy sierpniowych treningów w oruńskiej Gościnnej Przystani. Łukasz wraz z kilkoma swoimi znajomymi chce bezpłatnie uczyć tutaj Capoeiry. Mój rozmówca podkreśla, że przyjść na trening może każdy.
- Legendarny mistrz Capoeiry, Vincente Pastinha powiedział kiedyś, że ta sztuka walki jest dla wszystkich. Nie mogą jej trenować tylko ludzie, którzy tego nie chcą – mówi Łukasz.
Ale przestrzega tych, którzy myślą, że trening od razu polegać będzie na akrobacjach i „fruwaniu w powietrzu”.
- Najważniejsze są podstawy. Rozciągamy się, ćwiczymy najważniejszy krok w Capoeirze – ginga, początkowo może to wydawać się mało spektakularne. Ale warto przyjść i spróbować swych sił – zachęca Łukasz.
Pierwsze zajęcia już w najbliższy czwartek w Domu Sąsiedzkim (Gościnna 14). Ich start zaplanowano na godzinę 17:30.
Galeria artykułu