Pracujące młyny, odwadniające wiatraki, niebezpieczne karczmy, „dymy i dusze”, zapomniane już nazwy ulic, stare dokumenty i relacje świadków – historia Oruni, którą w Dworku Artura opowiadał niedawno profesor Andrzej Januszajtis ma wiele, nie dla wszystkich jeszcze odkrytych wątków.
Albo pytanie „z innej beczki” – kto potrafi dzisiaj wskazać dawne ulice: Kiełbaśników, Przy Moście Łostowickim, czy Wielką Tryftę?
To do trzech razy sztuka: Co to były „dymy i dusze”? Ile ich było na Oruni? Powiedzmy, w połowie XIX i na początku XX wieku?
Jeżeli potrafią Państwo odpowiedzieć na te pytania, gratulacje. Jeżeli nie...spokojnie, to nie test. A więc jeżeli odpowiedź brzmi nie, nie szkodzi. Zaproszony w ostatni poniedziałek do Dworku Artura (brawo dla organizatorów spotkania – Oruńskiego Koła Inżynierów) profesor Januszajtis dał wykład, który wyjaśnił wiele dawnych zagadek Oruni. Również i tych powyżej. Ale po kolei.
- Zachował się dokument lokacyjny z 1338 roku, który mówi o założeniu wsi Oruni. Stało się to 2 czerwca, 674 lata temu. Oczywiście wieś istniała wcześniej, ale wówczas uzyskała formalną lokację prawną. Wiązało się to z podziałem na parcele i płaceniem podatków – opowiadał profesor.
Orunia (na przestrzeni dziejów nazywana Orana, Ora, Ohra, Uranje, a później z charakterystycznym kaszubskim zdrobnieniem „unia” - Orunia) liczyła w XIV wieku 50 łanów chełmińskich, a według dzisiejszych miar – 840 hektarów. – W tamtych czasach to był bardzo duży teren jak na wieś – komentował profesor Januszajtis.
Już wspomniany wyżej dokument wskazywał na istnienie tutaj karczmy i młyna. We fragmencie, który opisuje granice nowej wsi pojawią się nazwy: „: Motława, Kanał Młyński (Kanał Raduni), Mackow (dzisiejsze Maćowy) i Wonneberg (Ujeścisko)”.
- Warto też wspomnieć, że nazwę wsi, Ora łączono z czynną od XVI wieku karczmą Nobis, która istniała przy dzisiejszej ulicy Żabiej. W tej karczmie często padały słowa: „Ora pro nobis” (z łac. „módl się za nami”). Być może atmosfera w tej karczmie była taka, że trzeba było często wzdychać do Pana Boga – uśmiechał się profesor.
Leżąca blisko Gdańska wieś nie ustrzegła się różnorakich wojskowych nawałnic. Orunię palili Husyci, wojska Stefana Batorego, Szwedzi, Rosjanie, a czasem i sami gdańszczanie.
Podstawą utrzymania wsi było rolnictwo, ogrodnictwo i rzemiosło. W XVII wieku, jak wymieniał profesor, swoje zakłady mieli tutaj garbarze, farbiarze, wyprawiacze skór.
- Orunia była bardzo bogatą wsią. Proszę sobie wyobrazić, że w 1590 roku gdańska Rada zabroniła oruniankom stroić się w aksamit i złoto. Ale niektóre z nich i tak się stroiły, nie zważając na to, że muszą płacić ten swoisty podatek od luksusu – uśmiechał się historyk.
Luksusem i ozodobą Oruni były również tutejsze ogrody. Za najbardziej reprezentatywny uchodził oruński Park. Profesor przytoczył opis zieleńca z XVII wieku.
„Łagodne pagórki wznoszą się tam i upadają. Strzelają w górę lasy, rozpościerają się łąki, kwitną drzewa i rośliny, a gdzie niegdzie spływają strumyki i zapełniają rozmaite stawy. Jedne sposobniejsze do spłukania się i kąpieli, inne do rybołówstwa.”
- Dalej francuski gość ówczesnego właściciela Parku, burmistrza Czirenberga wymienia jeszcze ozdobne kwatery kwiatowe, tarasy i dróżki pod sznur wymierzone, ścieżynki i labirynty, drzewa szczepione, studnie z ociosanego kamienia i ukryte małe rury, „których nieostrożnych wodą opryskują i zraszają” – cytował profesor Januszajtis.
I przypominał jeszcze jeden, tym razem XIX-wieczny opis Parku Oruńskiego. A w nim, mówił historyk, wymieniona jest zachowana do dziś rezydencja, cztery stawy, warzywnik, ozdobne ogrody, altany, wzgórze widokowe i aleje ogrodowe.
W wystąpieniu profesora przewijały się często „dymy i dusze”. Te na pozór nie pasujące do siebie słowa to nic innego jak... dawna miara, służąca wszelkim maści statystykom. Dymy oznaczały gospodarstwa, dusze – mieszkańców. I tak w 1793 na Oruni było 2098 „dusz”. W 1819, już po wojnach napoleońskich, Orunia liczyła sobie zaledwie 1239 mieszkańców. A także 239 „dymów”. Tamtejszy spis wymienia również dwie destylarnie alkoholu, gospodę i dwa wiatraki odwadniające. Te ostatnie, jak przypominał historyk, stały na wschód od ulicy Wołyńskiej i nieco na południe od ulicy Równej.
W 1864 roku Orunia liczyła sobie 507 budynków, w 1869 mieszkało tutaj 4198 ludzi, 20 lat później – już 5507.
Pod koniec XIX wieku, jak można przeczytać w zachowanych do dziś dokumentach, na Oruni istniały trzy szkoły, dwie fabryki papy, wytwórnia octu, garbarnia, poczta, telegraf i młyn.
W 1923 roku Orunia to 2798 gospodarstw, które zamieszkiwało 12 113 osób. – Była to największa wieś na całym Pomorzu. W 1933 roku została dzielnicą Gdańska – przypominał profesor Januszajtis.
Historyk poświęcił kilka zdań nazwom oruńskich ulic.
- Po wojnie ulicom nadawano przypadkowe nazwy. Zwykle nie robiono tego złośliwie, po prostu nie znano bogatej historii tego miejsca – mówił.
I podawał kilka przykładów: Dzisiejsza ulica Wołyńska to kiedyś Wielka Tryfta, Równa – Grobla Miedziowników, Podmiejska – Przy Moście Łostowickim, a Małomiejska – Łostowicka Droga. – Z kolei Rejtana dawniej nazywała się ulicą Kiełbaśników. To pokazuje, co mogło się tam znajdować i kto tam mieszkał. Obecna nazwa...no cóż, Rejtana trzeba czcić, ale... może warto wrócić do przeszłych oznaczeń – przekonywał profesor.
Na zakończenie profesor Januszajtis przeczytał opis Oruni z 1853 roku. Co widział znajdujący się na wzgórzu w Parku Oruńskim przechodzień?
„Tuż pod stopami wznosi się wdzięczna miejscowość Orunia w malowniczym położeniu wraz z kościółkiem. Białe domy z czerwonymi dachami przerywane licznymi grupami drzew przyciągają tu i ówdzie wzrok. Najbardziej kościół, potem poważny, cienisty cmentarz w pobliżu a za nim zielone błonia i nieprzejrzana dal żyznych Żuław. Na pierwszym planie ciągnie się wąska prosta wstążka rzeczki. W pobliżu niej wije się szosa, nieco rozstrzelona przy kościele, a tuz za nią pędzi wzdłuż słupów telegraficznych uskrzydlony parą rząd wagoników”