„Zielona partyzantka”, „ekologiczni terroryści”, „rozrzucanie bomb” - prawda, że brzmi sensacyjnie? Wszystko to miało miejsce wczoraj na Oruni. Wielkich nagłówków jednak nie będzie, chodziło „tylko”, by w dzielnicy zrobiło się ładniej.
W oruńskiej „zielonej partyzantce” wzięli udział nie tylko studenci, ale i dzieciaki z Gościnnej Przystani. Najpierw było lepienie „bomb” - z nasion, gliny, nawozu i ziemi. Później amunicja przez dwa dni musiała schnąć. Wczoraj arsenał był już gotowy i młodzi oruniacy zaopatrzeni w bomby ruszyli w dzielnicę.
- Gościnna, Dworcowa. Ubocze, wszędzie tam gdzie są zaniedbane tereny rozrzucaliśmy nasze bomby z nasionami. Liczymy, że w przynajmniej niektórych miejscach wyrosną kwiaty – mówi Dorota Przybylska, wychowawczyni w Gościnnej Przystani.
Dzieciaki rzucały więc zrobionymi przez siebie pociskami. Samochody, mury, czy okna kamienic byłe jednak bezpieczne. Dzieciaki wybierały skwerki, które latami nie były sprzątane. - Świetna akcja - komentowały spotkane w rejonie Smętnej orunianki. - Na Oruni i tak mało kto sprząta i dba o zieleń, nie to co na Oruni Górnej – usłyszeliśmy.
Tego typu „partyzantka” z powodzeniem sprawdziła się na przykład w Warszawie i Krakowie, nie mówiąc już o zagranicy. I co by nie mówić o sensowności takich akcji, oruńskie dzieci kwitują ją krótko: - Robimy to, żeby na Oruni było ładniej – komentuje 10-letni Patryk.
Galeria artykułu